Od wczoraj ciągle jeszcze myślę
o Rejsie. Czasem te myśli przychodzą i nie tak łatwo wyrwać je z głowy. Masz
racje. Życie po rejsie, nawet po tylu latach jest inne niż życie innych. Taka
niepełno albo nadpełnosprawność. Ale nie możesz zaczynać rozmowy z nowo poznaną
osobą od „jestem zimna a czasem zamknięta, bo nie wiem jakim jesteś
człowiekiem. Nie poznałam Cię w ekstremalnych warunkach, a ten teatrzyk teraz,
to nie dla mnie”.
Pewnie się nad tym nie
zastanawiasz, ale ludzie bardzo się zmieniają jak jest trudno. Na morzu widzisz to ekstremalnie. A jak o tym
wiesz, patrzysz na wszystkich przez pryzmat tego odkrycia. Na przykład jak
miesiąc, codziennie widzą ciągle te same twarze i wodę i nic więcej. I słyszą ciszę. Wiatr
wieje tak równo i spokojnie, że ma się wrażenie, że nie wieje wcale. Albo
odwrotnie jest tylko woda, nawet powietrze chwilami zamienia się w wodę. Jest piekielnie
zimno, ale nie ma zmiłuj się. Masz zadanie i ograniczoną możliwość decydowania
o własnym losie. Wszyscy zależą od wszystkich. „Statek utonął, bo pudełko
zapałek nie było na swoim miejscu”. Wielu „kochanych”, „sympatycznych” ludzi na
lądzie, na morzu zmienia się w potwory. Wychodzą z nich „drugie dusze”, te
które tak ładnie ukrywają jak żyją tylko dla siebie. Często są to Ci
empatyczni, mili ludzie, którzy pierwsi podają Ci rękę… a Ty myślisz, czy aby
nie ZA szybko? Piszę o morzu, ale myślę
o próbach generalnie. Jak jest już bardzo źle, a ktoś musi ryzykować nie tylko
dla siebie. Mnie wzięli na ten Rejs między innymi dlatego, że poznali mnie rok
wcześniej. Wiedzieli, że nie jestem specjalnie łatwa we współżyciu, ani
przesympatyczna, jak wielu innych, którzy wysłali aplikacje albo nawet byli na
obozie kwalifikacyjnym, których nie wzięli. Wiedzieli też, że się nie zmieniam.
Że jakieś dziwne zasady, które sobie wymyśliłam są niezależne od warunków
zewnętrznych. Nie szukam wymówek, jestem.
Ciągle o tym myślę. Bardzo
chciała bym znaleźć Mastera, żeby wysłać do niego ten list. Ma teraz ponad 70
lat, więc w Internecie nie ma za dużo informacji o tym co porabia (myślę, że ma syna, też kapitana, co nie ułatwia). Chciałabym,
żeby go dostał. Żeby wiedział, że potraktowałam jego słowa poważnie. Bo ten
list zaczynałam pisać już tysiąc razy. W myślach, na papierze, różnie. Spróbuje
go odnaleźć, może adres w książeczce żeglarskiej jest ciągle aktualny, albo coś
wymyślę. Nie będę o nim pisała, bo znowu by mi wyszło na strony i strony. Zna
chiński na przykład, nie wspominam o wielu językach europejskich. Jak mówi
Master słuchasz, po prostu. O mnie mówił, że mam wzrok wiedźmy i że jestem
jedyna, której boi się przeciwstawić, jeśli już coś chcę. Dlatego nawet jego
żona posyłała mnie za Masterem jak chciała jakąś sprawę załatwić szybko. Ale
może to dlatego, że nie chciałam zbyt często, tylko bardzo.
Siostra, wiesz, ja nie jestem
pewna kto jest lepszy i ważniejszy, ten co czeka na brzegu czy ten co płynie …
Każdy jest inny i każdy tęskni za przeznaczeniem drugiego. Żeby choć czasem
spróbować drugiej opcji. Dobrze wiesz, że chciałabym się zatrzymać, ale
jeszcze nie czuje, że mogę. Tak jak Ty nie czujesz, że możesz wyruszyć.
Przyznaj sama, nie chciałabyś być tułaczem, po prostu potrzebujesz czasem mieć
czas wędrówki, a nie być opoką dla całego okolicznego świata, który myśli, że
ma do Ciebie prawo. A ja robie dokładnie tak samo, wracam do Ciebie i paru
nielicznych:)
Ale zdradzę Ci jeden mój "sekret", potwierdziłam go ze 100 razy: marzenia
spełniają się prawie zawsze (choć niestety nie zawsze wtedy kiedy tego chcemy
najbardziej, ale to inna sprawa). Tylko musisz wiedzieć czego chcesz. Także przyjdzie czas, że będziesz dużo
podróżować. I Ty będziesz pisać blog, a ja będę go czytać codziennie rano
(razem z oholismickiem:). Tylko, że to będzie za chwilę.