Nie obejdzie się bez kolejnej
recenzji. Bardzo lubię kino, to jedna strona medalu, druga to lenistwo. Zawsze
z nieskrywaną radością wybieram najbardziej „leniwe” sposoby nauki języka, do
których kino niewątpliwie należy. Film zrozumiałam cały, aż się przestraszyłam 🙂
A więc Match Point – nowy film
Woody Alena. Reżysera generalnie nie lubię (chyba jeszcze nie dorosłam), ale do
kina poszłam, bo słyszałam, ze film jest inny niż jego pozostałe filmy, co
okazało się być prawdą. 1. Nie był kręcony w NY – czyli standardowo, ale po raz
pierwszy w Londynie. 2. treść zadziwiła mnie prostotą, która również jak dotąd
moim zdaniem głównym przymiotem filmów Allena nie była. Film był prosty, ale ciekawy
moralnie. Wychodziłam z kina z poczuciem zadowolenia, że sprawiedliwości NIE
stało się za dość.
Match Point nie dotyczy gry w
tenisa, jak się przeważnie wszystkim wydaje, ale szczęścia.
Drobnych momentów w życiu, które
mogą je zasadniczo zmienić. Z pozoru absolutnie nie istotnych faktów, które
mogą zmienić nasze „być albo nie być” w bardzo definitywny sposób.
W rolach głównych: Brian Cox,
Matthew Goode, Scharlett Johansson (która jest piękna, ale jakoś jej nie lubię.
Muszę przyznać, że grała dobrze) itd…
Film trochę mnie przestraszył.
Że tyle jesteśmy w stanie zrobić dla zachowania wygody egzystencji jaką aktualnie
mamy. Tak tak. Złudne, ale bezpieczeństwo jest nam bardzo potrzebne.
Mnie na pewno. Nie, dla aktualnego ułudnego spokoju na pewno nie byłabym w stanie rozważać zabójstwa, na
przykład. Ale czasem zupełnie bez sensu trzymam się gałęzi na której wiesze, i
jest mi cholernie niewygodnie, a mogłabym odrobinę spaść i może tuż tuż pode
mną byłaby kupa liści… ale czy bez widłów w środku?
Film jest właśnie o ryzyku
skakania z wysokiego drzewa w kupę kolorowych liści, w których z dużym
prawdopodobieństwem będzie dużo grabi i siekier i jeży itd. Ale jeśli się nie
skoczy, skończy się kolorowe życie. Więc główny bohater skacze… Ja bym, mam nadzieję, nie skoczyła.
Jak głosi reklama: Pasión,
Tentación, Obsesión. Myślę, że warto.