Cały czas przygotowywuję prezentację o Czechach.
Postanowiłam ubawić widownie i włączyłam na przykład hymn, oraz
całe tony zdjęć wszystkiego co się dało (starej i nowej ŠKODY,
żeby wiedzieli jak się zmieniała, albo Jagra w boju itp.). Już sporo mam za sobą, ale od wolności dzielą mnie jeszcze co najmniej
3h pracy.
Internet pojawia się i znika, ale chwalę łąki umajone, że
jest tak jest, bo i tak mam w miarę regularny dostęp do materiałów,
które potrzebuję.
Już mnie głowa boli od jednostajnej tematyki…
Dlatego wróciłam myślami do Cadizu, przed … nieomal 14
laty.
Na początku rejsu, przed wpłynięciem do portu, cierpiałam na chorobę
morską. Myślę, że w podobnym stopniu jak wszyscy. Ale nikt nie chciał mi
wierzyć, bo ze względu na ciemniejszą karnację, ja blednąc robiłam się blada a
oni zieleni. Dlatego często przypadało mi w udziale mycie stołów po śniadaniu
(rozlane mleczko i nie tylko mleczko brrrr), albo podłogi,albo.. lepiej unikać
szczegółów 🙂 Kilka godzin po wypłynięciu z Cadizu, w kierunku Wysp
Kanaryjskich zaczęło dziać się coś zupełnie nieoczekiwanego, przyszedł mały
sztormik. Naprawdę nic nie znaczące wianie + spore fale, które chyba
przypałętały się po wcześniejszej burzy. Fale były duże i zupełnie
nieproporcjonalne do wiatru. Nagle okazało się, że takie duże fale są dla mnie
ukojeniem. Przestało mi być niedobrze. Błędnik uspokoił się z radością. Stwierdził
chyba, że nie lubi skoków, ale większe huśtanie uważa za
przyjemne. Chętnych do pracy ubywało, a mnie przybywało sił, w końcu byłam w
miarę wolna od nieprzyjemnego uczucia, że jeszcze moment i…. Pamiętam
zdziwienie kucharza, jak przyszłam pomagać w kambuzie (kuchni), chociaż to nie
była moja wahta. Ale walczył tam tylko jeden, odporniejszy, kolega i głupio
mi było go tak zostawić z furą garów. Fale przelewały się przez pokład Zawiasa,
było ciepło, przyjemnie a tym, którzy
już (albo z zasady) nie cierpieli, strasznie wesoło. W końcu wiatr, w końcu
szaleństwo! Zawisza lubi jak coś się dzieje. My też lubiliśmy 🙂