POŻEGNANIE Z SEVILLA

Wyjeżdżam dopiero jutro, wylatuję w niedzielę z Malagi,
niezwykle wczesnym rankiem. Za kilka godzin znowu będę musiała się uczyć, do
ostatniego już w Sevilli egzaminu, więc nie będzie czasu na myślenie. Dlatego teraz.

Jak się to zaczęło?
Ponad rok temu szłam na jakiś dziwny wykład dla
doktorantów i zobaczyłam ogłoszenie dotyczące możliwości wyjazdu na stypendium.
Ale musiałam lecieć. Parę dni później ciągle tam wisiało, więc zapytałam
się promotora „czy ja bym też mogła?”. Mogła, ale termin minął tydzień
wcześniej więc…poczeka na moje zgłoszenie i wszystkie dokumenty. Załatwiłam sprawę w ciągu jednego dnia.
Po jakimś miesiącu zdecydowali się, że pojadę.

Potem decydowałam się ja.
Że wyruszę na kilka miesięcy do Hiszpanii, przypomnieć sobie (w sensie raczej
od zera) język, a potem na stypendium.

Hiszpańskiego uczyłam się w Salamance, wtedy też zaczęłam
tu gryzmolić. Szkoła językowa była dobra, ale wszyscy moi współmieszkańcy tyle
lat młodsi niż ja, że czasem było trudno. Poznałam Bedruńkę, życie stało się trochę łatwiejsze:)

W styczniu zrezygnowałam z pracy i od tego czasu
pomieszkuję w Sevilli.
Nie za długo. Tym razem 4 miesiące. Ale tak wyszło. Są
sprawy ważne, są ważniejsze.

Nie nauczyłam się hiszpańskiego tak dobrze jak chciałam,
choć porozumiewam się skutecznie, o czym chyba świadczą oceny z egzaminów, ale
umówmy się to nie jest elitarna uczelnia. Ale też nie o elitarność tutaj chodziło.

Jest mi dobrze. Cały czas w Sevilli, było mi, tak po
prostu dobrze. Bez szalonej euforii, ale i bez smutków. Pozytywnie. Dobrze,
ciepło w sensie psychologicznym (bo na początku było mi zupełnie zimno:) Potem jak
doszła praca byłam zagoniona, ale trudno. Znalazł się czas na wszystko co
ważne.

Może ktoś z Was myśli, że przez te podróże zmarnowałam
rok. Może, niemniej jednak ja tego tak nie obieram. Mam 29 lat. Nie wiem czy/kiedy będę
sobie mogła jeszcze pozwolić na tego typu szaleństwo.

To był, a jeszcze chwilkę jest, naprawdę niezwykle
dobrze, spokojnie spędzony czas. Chciałabym móc zawsze żyć tak przyjemnie jak żyłam
tutaj. Bez luksusów. Z zimnem albo gorącem, z Wami, Misiem, Skypem i myślami o
Panu Boskim. Z portierką – Mercedes, która nie przestaje gadać, z sąsiadką –
Juaną, która dokarmia mnie tradycyjnymi zupami i z Reginą, która nauczyła mnie
malować wachlarze, a od miesiąca jest w
szpitalu z jakimiś pooperacyjnymi powikłaniami.

Sevilla pozostanie dla mnie takim małym spełnionym snem. A
że musiałam się obudzić wcześniej i w nieco drastyczny sposób. To chyba standard, prawda?

Może jeszcze kiedyś… może znowu….
¡Buenas noches y buena suerte!

aha… nie wiem dlaczego, ale chodzi za mną cały dzień ta shanta, to będzie chodzić i za Toba, jeśli ją znasz…

Opłyń ten świat
dookoła,
Nich Cię gwiazdy prowadzą przez noc.
Nad zatoką już cień, w kręgu chmur gaśnie dzień,
Pora nam już do domu, do domu wracamy już,
Pieśni powrotu to czas.

[Marek Siurawski]

Leave a comment