Przed chwila dostalam e-mail z Sevilli. 7 marca umarla Regina, pani u ktorej mieszkalam podczas stypendium w Hiszpanii. U Reginy, w tym samym czasie co u mojej Mamy, diagnozowano raka trzustki a potem wszystkiego. Miala szczescie zyc nieomal 2 lata dluzej.
Regina – nie wiem jak opisac ja w kilku slowach? uparta, egocentryczna baba, a moze matka 5 dzieci? Malarka i nauczycielka szutki? Piekna, zdecydowana kobieta? Diabel w kobiecej skorze? Okropny, dobry czlowiek? Mowila o sobie, ze jest moja hiszpanska Mama. I troche w tym bylo prawdy. Podobnie jak moja Mama, miala dla mnie mikrochwile czasu i intensywnego zainteresowania. Fascynowala mnie, uczyla roznych przedziwnych umiejetnosci i draznila jednoczesnie. Ona byla centrum swiata. I to byla jej prawda objektywna.
Mama i Regina, zwlaszcza w ostatnich latach swojego zycia, mialy odwage pokazywac swiatu, ze czuja sie dla siebie najwazniejsze. Oczywiscie, ze lubily ludzi wokol siebie, myslaly o innych ludziach i duzo o nich mowily, ale w oko Boga jednoznacznie skupialo sie na Mamie i Reginie. Przynajmniej ich zdaniem.
Dlatego tyle razy pisalam, ze Mama umierala szczesliwa. W ciagu ostatniego miesiaca jej zycia oczy calej rodziny byly zwrocone tylko na nia. Budzilismy sie, zeby myslec o Mamie. Usypialismy z wyrzutami sumienia, ze nie mozemy byc przy niej. Nikt z nas nie spodziewal sie, ze cala choroba zajmie raptem 43 dni a juz napewno nie Mama. Te dni dostala, zeby mogla zrozumiec, ze zupelnie powaznie jest dla nas bardzo wazna a my, a w kazdym razie ja, mielismy szanse zauwazyc, ze tez nie jestesmy Mamie obojetni. Nawet jezeli bardzo intensywnie starala sie to ukryc za sciana bezsensowych slow.
Mamo, Mamo.
Opis zycia mojej Mamy wystarczyl by na napisanie dramatu, komedii i powiesci obyczajowej. Jesli ktos mial pecha, to byla to Mama. Miala tez poczucie humoru, slabosc do slabosci, do niekoniecznie wlasciwych mezow i wielkie, brazowe oczy. Bardzo sie bala realizowac swoje wlasne marzenia, a moze podobnie jak jej cora nie zupelnie wiedziala o co jej tak naprawde chodzi?
W pewnym momencie zycia stanela w miejscu i zaczela plakac. I tak plakala, plakala az przyszlo 43 dni swiatla.
A ja sie bardzo boje, ze tez tak kiedys usiade i bede plakac. Tego strachu, ktory znam jak wlasna kieszen, tych wielkich, brazowych oczu, ktore usmiechaja sie do mnie z mojego odbicia.
Prawde mowiac teraz tak siedze i obserwuje kim jestem? Wpienia mnie ta moja apatia, ale ciagle jestem jak przyklejona. Tak, teorie latania znam. Praktyka mi idzie gorzej. Bo jak kiedys Mamie, dupa mi sie przlepila od tego ciaglego smutku i tylko wielka sila woli moge ja odlepic. A te sile, ktorej Mama nie znalazla, moge znalezc tylko w sobie.