W JEJ BUTACH – wpis na zamówienie:)

Jak napisać o filmie, żeby nie
napisać o czym jest a człowieka zainteresować? Bądź tu mądry i pisz wiersze.

Byłam oczywiście w nowych,
przewygodnych butach, co się przydaje, bo film trwa jakieś 134 min + reklamy.

W rolach głównych: Cameron Diaz,
reszta w zasadzie nie istotna, dla mnie mało znana, choć jest jeden sympatyczny
przystojniaczek, o którym pewnie jeszcze usłyszymy.

Film bardzo mi się podobał. Nie
zabrałabym na niego Pana Boskiego, bo raczej (za) mocno stąpa po ziemi a
relacji między siostrami z przyczyn obiektywnych nie rozumie, więc pewnie nie
umarłby z zachwytu, ale prawdopodobnie by przeżył (co nie zawsze jest u niego standardem
w przypadku tego typu kinematografii). Ale taki Gucio, albo Diabeł, jak sądzę,
obejrzeli by z przyjemnością. Dla zabawy, ale bez odrazy, „że dla bab”.

„W jej butach” opowiada o skompilowanych relacjach między
siostrami. Trochę przesadzona rzeczywistość, bo TAKICH rzeczy to się jednak nie
robi. Ale generalnie o tym, że siostra to taki człowiek, któremu czasem bardzo
zachodzi się za skórę a on to jakoś przeżyje. Nawiasem mówiać, fajnie to natura
wymyśliła, że ma się takiego człowieka, którego się kocha na tyle, że nawet jak
się go z jakiegoś powodu bardzo nienawidzi, to za długo w tym stanie człowiek
nie wytrzyma. Słyszałam o wyjątkach, ale na szczęście nie znam osobiście.

Reasumując: polecam, przyjemny, nie za prosty, choć oczywiście
nieskomplikowany (Cameron Diaz) film, na ciemne, zimowe popołudnie. Lepiej z
koleżanką, ale „pan i władca” też powinien przeżyć i to raczej z uśmiechem.
Żadnego „dzieła” proszę się nie spodziewać, ale przyjemny wieczór zapewniony.

P.S.
Wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin Pani A.!

IGNORANCI? NIE, DZIECI SZCZĘŚCIA * /**

* tych, których zdanie różni się
od mojego zapraszam do dyskusji. Wpis jest wierną relacją rozmowy
przeprowadzonej na zajęciach. Tytuł subiektywny i mój. Opinie moje są moje i
rozumiem, że nie muszą być łatwe do przyjęcia.

** nie
jestem amerykanofilem, większość Amerykanów, których miałam okazje poznać nie
prezentowała zbyt wysokiego poziomu intelektualnego, ale moim zdaniem to ich wybór,
nie kwestia kraju. Kraj daje możliwości. Kto chce ten bierze. Lepiej to niż
musieć emigrować. Ja nie musiałam, ale na wschodzie i południu Polski dużo
ludzi musiało. I wcale nie byli zachwyceni.

Kolejna lekcja hiszpańskiego, polemika
na temat możliwości jakie dają różne kraje, przede wszystkim Europa vs USA.

Uczestnicy:

Alexandra – 19 letnia Belgijka, córka przebogatego prawnika. Dom z
miejscem na basen i kort tenisowy (nie chcą mieć obu, a nie umieją się
zdecydować co wolą). Zna chyba z 4 czy 5 języków, ale maturę zdała już za
drugim podejściem, bo trzeba było jeszcze trochę ściślejsze przedmioty
absolwować. W szkole na rok, bo ma rok przerwy, aby się zdecydować co by
chciała w życiu robić.


Arno
– 22 (?) Szwajcar, syn bogatego lekarza, dom w Alpach. W
szkole na rok, bo ma rok przerwy… wyleciał z prawa.

Agradabla – 28 letnia Polka. Wykształcenie wyższe. Parę
lat doświadczenia w pracy w różnych krajach, rodzice nie mają możliwości
jakkolwiek pomagać jej finansowo. W szkole w ramach przygotowania do wyjazdu na
Erasmusa.

Javier – Hiszpan, nauczyciel, od czasu do czasu wtrącał
informacje o realiach hiszpańskich.

Zagadnienia:

Który kontynent daje większe
możliwości?, a bardziej konkretnie:
A) dostęp do edukacji i służby
zdrowia
B) rynek pracy i zajmowane
stanowiska v. problem segregacji rasowej
C) możliwość wybudowania
własnego domu

Generalnie
Alex i Arno (niezwykle zgodni):
Życie w Europie jest dużo
lepsze. Mamy tanią lub darmową służbę zdrowia, nikt nie umiera na ulicy. Nie
jesteśmy rasistami. Jest równy dostęp do edukacji. W Ameryce biedni nie mają
szansy się wykształcić, ani dostać dobrej pracy, dlatego np. dodatkowe punkty
za kolor skóry są zjawiskiem pozytywnym.

Agradabla:
Życie w Europie zależy od tego
gdzie się urodziłeś. Jest lepsze w bogatych krajach, ale już nie za długo… jest
twardsze w krajach, które nie miały 60 lat na gromadzenie zasobów. Białoruś to
też Europa. Możesz być wykształcony i nie mieć możliwości podjęcia pracy.
Dostęp do edukacji nie jest równy, bo darmowe uniwersytety są dla najlepszych.
W Ameryce kształcić może się każdy, tylko musi ciężko zapracować na czesne (nie
wspominam o dobrym systemie stypendialnym), ale jeśli się chce to się zdąży
zarobić na tańsze studia w ciągu wakacji. Pracy jest dużo i da się żyć, nawet
jeśli wykonuje się tę najpodrzędniejszą.

Javier:
W Hiszpanii jest ukryta
segregacja jeśli chodzi o szkolnictwo (np. w niektórych szkołach należy kupić
kosztowne ubrania i ksiązki). System szkolnictwa wyższego jest podobny do polskiego. Trudno dostać pracę nawet z wyższym wykształceniem a nawet jak się
ją ma, żyje się ciężko. Z USA dużego doświadczenia nie mam.

A) dostęp do edukacji i służby zdrowia

A&A: W Europie za szkoły płaci się mało, albo wcale, w
Ameryce dużo. Dodatkowe punkty za pochodzenie są pozytywne, pomagają wyrwać
murzynów z gett. 50 lat temu w tym kraju dyskryminacja była straszna!!!

A: Owszem, ale w Europie iść do szkoły wyższej może tylko
ten, który ma co jeść, a prace trudno znaleźć nawet wykształconym. W Ameryce
pracowity człowiek ma szanse skończyć studia, jeśli będzie chciał ciężko
pracować, inteligentny zdobędzie stypendium. Za $6000 rocznie można studiować,
tyle da się zarobić w wakacje…
65 lat temu pół Polski było w
gruzach, a nie dostajemy w Waszych krajach punktów za pochodzenie…

A&A: nie mówimy o Polsce
A: ok, to nie mówmy o historii
A&A: tam ludzie umierają na ulicy, jak nie mają
ubezpieczenia!

A: a czemu nie mają? bo nie pracują. A czemu nie pracują ?
bo im się nie chce. Z 5% bezrobociem wystarczy chcieć i nie kupować wszystkiego
w zasięgu wzroku. Oczywiście są wyjątki i w Europie niektórzy umierają na
ulicy, i w europie jest rasizm. Na przykład Polacy dostają w Waszych krajach głównie gorsze prace, niezależnie od wykształcenia.

A&A: ale w USA niewykształceni muszą pracować w beznadziejnych
pracach, bo wykształcenie jest płatne!

A: w Polsce możesz mieć doktorat i nie mieć pracy. ŻADNEJ.
Lepiej chyba mieć wykształcenie podstawowe i mieć co włożyć do garnka?

B) rynek pracy i zajmowane stanowiska v. problem segregacji rasowej

A&A: bo Ty pracowałaś po 15
h, ale Ci ludzie chcą żyć. A bez wykształcenia taki „murzyn“ nie będzie miał
nigdy dobrej pracy.
A: pracowałam nawet 17h, i co z
tego? Pracowałam bo miałam cel i dano mi szanse zarobić, której w Polsce nie
miałam. „Murzyni“ nie chcieli pracować nawet 6h, bo było im gorąco. Mnie też
było gorąco, i co z tego?

A&A: ale oni zajmowali tylko
podrzędne stanowiska!
A: a ja, jako „jakaśtam Polka” nie? Potem już nie, bo CHCIAŁO MI SIĘ PRACOWAĆ
pomimo całego mojego wykształcenia i beznadziejnej pracy. Gdyby pracowali tyle
co ja, zarobiliby na studia. Im się nie chciało. W przygłupiej pracy teraz…
która mogła dać im przyszłość!

A&A: tam biedne osoby nigdy
nie będą w stanie wykształcić swych dzieci!
A: wystarczy, że dzieci będą
chciały. Jest praca. W Ameryce z najbiedniejszymi rodzicami
miałabym takie samo wykształcenie jak tutaj. A zarabiałabym 5 razy tyle. Tylko chcieć.

C) możliwość wybudowania własnego domu

A&A: wiesz ile ludzi tam
pracuje w 2 pracach i nie widzi swych chorych dzieci? (widzieli na filmie)
A: fakt w Europie nie zdarzają
się tragedie, dobrze, że mi przypomnieliście.

A&A: to jest strasznie
deprymujący jak taki „czarny” może mieć tylko najgorszą prace!
A: nie, nie musi, musi się tylko
wykształcić – a więc pracować (mój szef był czarny i bardzo inteligentny). A jeszcze z tą najgorszą pracą kupi sobie dom. A tu z najlepszą po 100 latach mieszkanie na hipotekę.

A&A: ale te amerykańskie
domy! Są drewniane i jednopokoleniowe, bo oni tam się ciągle przenoszą. Nie
takie porządne jak u nas w Europie.
A: ale jednak stać na taki dom
nawet sprzątaczkę i to po 2 – 3 latach pracy. Tak z hipoteką, ale możliwą do
spłacenia.

A&A: ale w Europie masz dużo
większe możliwości !!!

No chyba mniej więcej tak się
skończyło.

XXX
Tak między nami. Nie chciałabym
nigdy mieszkać w Ameryce na stałe. Fascynuje mnie amerykańska przyroda,
bezkresne połacie niczego, zwłaszcza w środkowych stanach. Chciałabym mieć
możliwość zobaczenia wszystkich amerykańskich Parków Narodowych.
Ale doceniam możliwości jakie
Ameryka daje. Bo moim zdaniem daje. Jeśli tylko ktoś zatnie zęby i pracuje do
upadłego. W Polsce i okolicy nie bardzo ma się gdzie pracować. Mówię o
przeciętnych ludziach, nie o gwiazdach.
Rozumiem, że świat wygląda
inaczej z perspektywy dzieci bogatych rodziców, w bogatych krajach, w których
życiu większość rzeczy działa się sama, a tych złych bezkarnie.
Cały problem w tym, że Europa o
której oni mówią kończy się bezpowrotnie i w zastraszającym tempie. Szkoda dla
nich, że tego nie widzą. U nas nigdy się nawet nie zacznie. Ja będę na to
przygotowana, miejmy nadzieję, że oni też, albo wystarczy tego co zaoszczędzili ich
rodzice.
Ameryka jest bezlitosna, ale
daje możliwości. Tyle, że tylko tym, którzy są w stanie podjąć niełatwe
wyzwanie. Po tej rozmowie, mam wrażenie, że młodzi zachodnio-europejczycy nie
są w stanie tego wyzwania podjąć, gdyby zaszła taka konieczność. A zajdzie. To tyle na temat punktów
widzenia w świecie w którym aktualnie żyję.

TYPOWE DANIE POLSKIE

Znowu quiz! Właśnie oglądałam
program II hiszpańskiej telewizji. Cały reportaż dotyczył przygotowywania
typowo polskiej kolacji.

Co to może być? Myślę, myślę…
.
.
.

Otóż danie typowo polskie to: GULSZ!!! Mają szczęście, że
choć z kaszą gryczaną. No bardzo jestem ciekawa co na ten temat myślą Węgrzy??? 🙂

POLSKA SZACHAMI STOI

Na calle Zamora – czyli jednej z
głównych ulic w Salamance, otwarli nowy sklep. W drodze na wieczorne zajęcia
wzrok mi zahaczył właśnie o ten sklep, bo długo był oklejony papierem i
olśnienie, widzę napis: Polonia. No to wale. Tutaj i tak wszyscy się spóźniają
nie będę pierwsza, nie ostatnia.

Wchodzę. A tu coś w rodzaju
targów turystycznych. Różne kraje mają swoje ekspozycje. Jest Trynidad i
Tobago, Argentyna, Jamajka, Egipt no i ta nieszczęsna Polska. Pomyślałam sobie,
no tak… pewnie sklep z wystawami z egzotycznych krajów. Trochę dziwnie między
tym ta Polska, no ale lepiej tak niż wcale. No ale głupio mi było, że my a obok
Jamajka, Argentyna i Trynidad. Postanowiłam spóźnić się bardziej. Okazało się,
że poza nami, z europejskich krajów jest jeszcze Francja i Niemcy, co mnie
uspokoiło.

Ale Polska jest najbardziej
eksponowana widać z każdego kąta ulicy, że jest.
Cały sklep jest bardzo
badziewniasty. Nasza ekspozycja nie odbiega od standardu.

A teraz quiz, co jest
charakterystyczne dla Polski?

Szachy jak się okazuje.
Drewniane szachy. Różnych kolorów, wielkości i kształtów. Do tego pokoiki w
stylu góralskim w formie 3-wymiarowego obrazka oraz bursztyny oprawione w
srebro. Koniec ekspozycji.
Bursztyny i obleśne pokoiki jeszcze bym zrozumiała,
ale szachy???
Jak twierdzi Wikipedia
„Pierwsze
zasady gry w szachy opracowano w V wieku n.e w Indiach, czyli ponad 1500 lat temu. Świadczą o tym wykopaliska
i zapisy w starych księgach. W Europie grę w szachy poznano około 1000 lat temu. Pierwsze
informacje o szachach w Polsce pochodzą z czasów Bolesława Krzywoustego, około 800 lat temu.”
A teraz wszyscy będą myśleć, że pochodzą z Polski!!!
Już się nawet pytałam
nauczycielki, jak się spóźniłam. Okazało się, że „tak, szachy to przecież typowo
polska gra”. No miło słyszeć, bo mają same zalety, ale jednak jestem trochę
zaskoczona.
Zrobiłam zdjęcie ekspozycji,
niestety normalnym aparatem. Więc już za chwileczkę, już za momencik… może
zobaczysz:)

MOJA SIOSTRA MA URODZINY

Nie napiszę wprost które, bo
mogłoby się to dla mnie skończyć śmiercią lub trwałym kalectwem. Powiem
ogólnie: jest leciwa (hi hi:). I tak każdy sobie policzy:)
Ale trzyma się dobrze, o czym
świadczy fakt, że w celach różnych i różnych urzędach nieustannie posługuje się
moim dowodem osobistym, a ja muszę pokazywać dotyczny, żeby mi w sklepie
naprzeciwko sprzedali piwo dla szwagra. Tak więc wygląda zaskakująco młodo,
jak na „swoje lata”:)

Moja Siostra, podoba jej się lub
nie, jest moim najlepszym przyjacielem. Nie zawsze mnie słucha, co prawda, bo
ma dużo spraw na głowie: rodzinę, pracę, dojazdy, ale przeważnie pozwala mi gadać,
a to mi zazwyczaj wystarcza.

Jest posiadaczem 2(3) ufoludków:
Matyldy (9), Niedźwiadka (4,5), no i mnie. Twierdzi, że wszystkie jej dzieci
miewają problemy na podobnym poziomie, ale Matylda bywa mądrzejsza ode mnie
(bardzo śmieszne).

Moja Szlachetna Siostra
zauważyła moją egzystencję jak miałam 15 lat. Wcześniej byłam raczej natrętnym
elementem krajobrazu.
W szkole pomogła mi 4 razy (licząc
ze studiami 5):

  1. narysowała szlaczek w zeszycie z polskiego w 1
    klasie podstawówki, po pierwszej lekcji, żeby był ładny.
  2. przepisała pierwszą lekcję z matematyki w 1
    klasie, bo napisałam jak kura pazurem (wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że
    to standard:)
  3. w 7 klasie podstawówki wytłumaczyła mi
    dysocjację kwasów i soli
  4. w 2 czy 3 klasie liceum ponownie wytłumaczyła
    mi dysocjację kwasów i soli (Nawiasem mówiąc do dziś nie rozumiem dlaczego
    zawsze miałam dziurę w mózgu w miejscu na zrozumienie dysocjacji kwasów i
    soli)

Czyli wkraczała
kiedy już intensywnie tłukłam głową o ścianę, w reszcie przypadków słusznie
(jak się później okazało), uważała, że poradzę sobie sama.

  1. jak mnie kiedyś odwiedziła w akademiku,
    narysowała mi (Pani Geolog, już wtedy) przepiękny przekrój przez rzekę na
    geomorfologie. Wszyscy mi zazdrościli! A gościu dał mi „-4”. Debil.

Najbardziej charakterystyczną
cechą mojej siostry są powalające zdolności organizatorskie, tudzież zdolność
przekonania kamienia, że może jednak… Z ostatnich wybryków najbardziej
podobało mi się jak przekonała pana o tym samym co nasze (jej panieńskie)
nazwisko, skądinąd dosyć niespotykane, że na pewno jest między nami jakiś
stopień pokrewieństwa. I dostała 20% zniżki na stal!!! potrzebną do budowy jej
domu. No, czy to jest normalne?
Poza tym jest w stanie zdobyć
każdą informację – nie istnieje Pan/Pani w sądzie, urzędzie, sekretariacie,
instytucji, przedsiębiorstwie, która nie poddałaby się urokowi … jej
niebieskich oczu i trzepoczących rzęs niskiej, zagubionej blondynki… (jest
wysoką, ciemną brunetką z ciemnobrązowymi oczami, ale przez telefon nie widać).

No prawdę mówiąc TERAZ jest
tolerancyjna, dobra, sprawiedliwa, nieomal idealna…aż do czasu, kiedy się
wścieknie. Wtedy tornado do przy niej mały pikuś. I nie trwa to 3 minuty,
niestety. Wtedy najlepsza jest Matylda, która po 10 min. „słuchania” mówi ze
spokojem „Mamo, skończyłaś?”. I wtedy moja szlachetna Siostra szuka okna, przez
które wyskoczy (teraz to już nawet może skakać, max. z 1 pierwszego pietra, to
się raczej nie zabije).

Kiedyś uważała, że ja się mam
lepiej (co pewnie było prawdą, ale jakoś nie pamiętam), więc na przykład: ja
musiałam się z nią dzielić a ona ze mną nie. Podobnie ona mogła się na mnie
skarżyć, ja też mogłam… ale nie byłoby to specjalnie taktycznym posunięciem.
Kiedyś oberwałam, bo nie chciałam wyrzucić śmieci, więc ryczałam oczywiście.
Przyszła Mama, spytała się: „czemu ryczysz?” odpowiedziałam – rycząc „bo lubię”
(spróbowałabym odpowiedzieć inaczej), powód był oczywisty, więc Mama spytała
się Siostry „czemu ryczy?” i otrzymała odpowiedz: „słyszysz, że lubi”. Nie było
winnych, nie było kary. Lubię to lubię. No, w tym okresie to lubiłam ryczeć
pasjami:)

Potem obie wyrosłyśmy, ona
ztolerancyjniała, ja nieznacznie zmądrzałam i jest fajnie. Będąc na półrocznym
rejsie (miałam wtedy 16 lat) dostałam od niej list zaczynający się od zdania
„Głupio, że Cię nie ma tak długo, nawet nie ma się z kim pokłócić”.
Przynajmniej w jakimś zakresie doceniała moją skromną osobę!;)

W każdym razie, kocham tę moją
Siostrę, bo…dużo by tego było. A mój świat byłby bardzo, bardzo słaby gdybym
tak na przykład była jedynaczką.

A dziś są jej URODZINY, więc
życzę jej, żeby była zawsze zdrowa, zadowolona, niezgupła, kochała swojego męża
i dzieci (wszystkie), miała trochę więcej czasu dla siebie i dostała duuuużo
prezentów! A kto ma ochotę, niech się, choćby w myślach, do moich życzeń
dołączy.

P.S.
Ale jednak jest dziwna, podam przykład: kiedyś, w głębokiej młodości,
wpadłam na wspaniały pomysł, żeby nazywać ją czule „Szkapa Dorożkarska”, ale
pomysł bardzo intensywnie się jej nie spodobał. No do dziś nie rozumiem
dlaczego:)))))

JORGE BURCAY I OPOWIADANIE ZE ZŁYM TYTUŁEM

W Argentynie panuje moda na
psychoanalizę. Każdy kto może sobie na to pozwolić, rończo się jej poddaje, a
kto nie może, ten opowiada, że mógł.
Jednym z najbardziej znanych
argentyńskich psychoterapeutów jest właśnie Jorge Burcay, który postanowił
zarobić na swej pracy dwa razy, także wyniki swoich eksperymentów z duszami
pacjentów i „pacjentów” publikuje w formie książkowej.
Psychoterapia odbywa się w
sposób następujący: człowiek przychodzi z „problemem”, wielokrotnie oczywiście,
i po X takich sesjach Pan Burcay opowiada mu przypowieść – coś w rodzaju bajki,
która ma pacjentowi uzmysłowić jego problemy i być drogowskazem.

Jeden taki "drogowskaz" czytaliśmy
na wieczornych zajęciach, nazywał się „El Buscador” – „Poszukiwacz”.
Opowiadanie było zaiste bardzo sympatyczne i dobrze się je czytało. Ale nie
zgadzam się za bardzo z jego treścią, a już z pewnością myślę, że pan
psychoterapeuta nie rozumie ludzi, którzy potrzebują poszukiwać, albo w lepszym
wypadku, nie wpadł na lepszy tytuł dla swego opowiadanka. Choć w pierwszej
części podaje rodzaj definicji, z którą się utożsamiam. Poszukiwacz – to jego
zdaniem – osoba, która nieustannie poszukuje, choć nie zawsze znajduje i już
zupełnie nie zawsze wie czego szuka. Także jej życie staje się nieustanną
wędrówką. Koniec końców myślę, że chciał  upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bo
reszta opowiadania dotyczy jego postrzegania sensu życia.

No dobra, koniec wstępu, o czym
jest opowiadanie? A więc ów „Poszukiwacz” (niech mu będzie), chcąc odpocząć w
podróży, siada w przepięknym miejscu (kwiatki, motyle, te sprawy…), które
okazuje się być przedziwnym cmentarzem. Na cmentarzu leżą kamienie a na nich
jest wyryte imię i informacja: Julian, żył 10 lat; Lola, żyła 5 lat, 2
miesiące, 2 dni,1 h; Pepe, żył 7 lat, 8 dni, 3 min. Najwięcej ile znalazł, było
11. Dzieci???? Jak to w opowieściach bywa, „Poszukiwacz” już miał zamiar zacząć
zalewać się łzami a tu napatoczył się starzec, który wytłumaczył mu szczęśliwą
pomyłkę. Otóż w pobliskiej miejscowości w wieku 15 lat, każdy dostaje notesik a
w nim całe życie zapisuje momenty, kiedy był ekstremalnie szczęśliwy, razem z
czasem ich trwania. Na przykład: 1 randka – 4 h, powalający zachwyt nad
pierwszym dzieckiem – 3 tygodnie, zwolnienie znienawidzonego szefa – 2 lata
itd. Kiedy człowiek umiera, bierze się taki zeszyt, sumuje wszystkie te naj
najcudowniejsze momenty i tę sumę umieszcza na nagrobku – jako czas, kiedy żyło
się NAPRAWDĘ.

 Ciekawa i sympatyczna myśl, ale
prawdę mówiąc nie umiem się z nią zgodzić.

Pierwsza sprawa to ten
nieszczęsny tytuł + definicja vs. reszta opowiadania. Myślę, że „Poszukiwaczowi”
nie trzeba tłumaczyć co to znaczy żyć. W każdym razie nie w powyżej opisany
sposób. „Poszukiwacz” wie kiedy jest dobrze a kiedy źle, jego problemem jest
to, że nie potrafi się zatrzymać. Nie zdoła ustać w miejscu. MUSI sprawdzić co
jest po drugiej stronie tęczy. Jeśli chce się mu pomóc (kwestia, czy da się
przerobić sokoła na żubra) i zatrzymać go, to przypuszczalnie (bo sama nie
wiem) należy dać mu sensowne wytłumaczenie dlaczego druga strona tęczy jest
akurat tutaj. I przekonać go, że tęcza jest tylko jedna. Ale mam wrażenie, że
dla niektórych, życie po prostu jest wędrówką, nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni.
Takie mają parametry i tyle. Z dość ciężkim sercem konstatuję, że chyba należę
do tej grupy systemowej, więc mam jakieś doświadczenie. Jak raz na 2-3 lata
porzucam wszystko i idę (jadę, lecę, płynę) w nieznane, to nie dlatego, że
oczekuje, że „tam” będzie lepiej. Bo to jak jest, jest w nas i nawet nie za
bardzo zależy na okolicznościach. Ale i tak MUSZĘ sprawdzić czy ten skarb jest,
czy też go nie ma? I przede wszystkim, gdybym nie poszła, byłabym nieszczęśliwa
i dusza nie umiałaby usiedzieć w ciele. Tak jak ptaki wędrowne muszą lecieć,
żeby wrócić, „Poszukiwacz” musi odejść, żeby wrócił spokojniejszy.

A co do prawdziwego życia. Z
radością stwierdzam, że nie żyję tylko wtedy, kiedy jestem ekstremalnie
przepełniona szczęściem. Czasem, choć to ryzykowne stwierdzenie, żyje bardziej,
kiedy jestem nieszczęśliwa. Oczywiście, że tego nie lubię. Ale wtedy żyję,
każdą minutę, każdy ułamek sekundy. Plus bez złych momentów nie da się docenić
tych dobrych. Bez doświadczenia niedostatku, nie da się lub wymaga to
wyjątkowej inteligencji, cieszyć się możliwościami wyboru (co widzę na
załączonym obrazku snobów, których tabuny chodzą ze mną do szkoły).

Sama z różnym skutkiem pracuje
nad tym, żeby żyć jaknajczęściej. Świadoma swych kroków w sensie dosłownym. Jak
się zamyślę, nie widzę znajomych na ulicy a powinnam umieć i myśleć i
obserwować. Wiedzieć gdzie i dlaczego postawiłam filiżankę.
Permanentnie, ekstremalnie
szczęśliwe życie to (na szczęście) fikcja, marzenie, które jeśli się spełni
może stać się przekleństwem, bo… będziemy szukać dziury w całym, taka już jest
natura ludzka. Albo nie będziemy w stanie tego szczęścia docenić. Przynajmniej
ja mam takie wrażenie.

Oczywiście istnieje również
możliwość, że Jorge Burcay swoim opowiadaniem chciał osiągnąć tylko tyle, żebym
się zastanowiła nad życiem i jego odcieniami, a sam wcale nie koniecznie zgadza
się z własnymi opiniami. Jeśli tak było, to może się uśmiechnąć. Panie Burcay,
1:0 dla Pana. Zastanowiłam się. Dzięki.

HISZPANIE PÓŁNOCNO – ZACHODZNI, – wstępna instrukcja obsługi

Mieszkam tutaj mieszkam, a nadal
nieomal nic o nich nie wiem. To znaczy wiem, ale tylko to co widzę, więc choć
to niewiele, napiszę chociaż to:

Zwyczaje
Chodzą powoli. Chcę przez to
powiedzieć: p o w o l i. Iść za starszą hiszpańską parą (a nawet młodszą) jest wolniej
niż w kondukcie. A ponoć Salamanka znajduje się w szybkiej części Hiszpanii.
Czym bardziej na południe tym tempo spada. W Sewilli popełnię samobójstwo. O
osobach młodych już pisałam w Fiesta i Siesta. Osoby starsze wieczorami grają w
karty. Damy osobno, panowie osobno. Przezabawne są takie kawiarnie pełne
starszych, dostojnych i „wypięknionych” osób grających w karty. Oczywiście
młodsze i starsze osoby odwiedzają inne lokale.

Wygląd
Nie mogę się wypowiadać na temat
całej Hiszpanii, ale tutaj na północnym zachodzie kobiety są piękne a mężczyźni
nijacy. Panie są ładne, szczuplutkie i … malutkie. Na ulicy jestem zazwyczaj
jedną ze zdecydowanie najwyższych kobiet (pod warunkiem, że nie idę z koleżanką
Holenderką, 182 cm
wzrostu) i już tylko z tego powodu wiadomo, że nie jestem stąd, bo jestem ZA
DUŻA.
Ponoć czym bardziej na północ
tym Hiszpanki są piękniejsze, na południe mają bardziej cygański wygląd. To
zdanie mojego nauczyciela gramatyki. Byłam kiedyś, ale jakoś niebardzo mnie to
nie interesowało:)

Ubiór
Ubiór ma dla Hiszpanów bardzo
istotne znaczenie. Ubierają się bardzo starannie i bardzo ładnie, zwłaszcza
kobiety. Moja nauczycielka twierdzi, że w Hiszpanii zarabia się generalnie
mniej niż wszyscy sądzą tj. ok. 900 EUR miesięcznie (średnia krajowa, jak
twierdzi), ale w niczym to nie przeszkadza, bo ubrań nie kupuje się w modnych
sklepach, tylko na targach. Każdy ma ubrań dużo, różnej jakości i kolorowych,
ale za niewielką kasę. Muszę przyznać, że bardzo mi się podoba ich pomysłowość
i kultura jeśli chodzi o strój.
Nauczyciel twierdzi natomiast,
że tylko oglądając ubiór można odgadnąć nie tylko gust, ale i wykształcenie,
zwłaszcza młodych osób. Młoda, dobrze ubrana kobieta, najprawdopodobniej
skończyła najwyżej szkołę średnią i już pracuje. Studentka będzie udawała, że
„jest jej obojętne”, bo nie będzie miała pieniędzy na modne ubrania. (No, jak na
tutejsze warunki jestem starannie wykształcona:)
Jako ciekawostkę dodam, że
kiedyś w pociągu relacji Katowice – Praga spotkałam osobę odpowiedzialną za
sprzedaż „Promodu” w całej Europie. Powiedziała, że Polki kupują w „Promodzie”
te same ubrania i w podobnych zestawach co Hiszpanki, natomiast Czeszki
wybierają inne zestawy. Kto widział parę Czeszek, pozna różnice…

Człowiek do
pary

W Salamance, a myślę, że 200
tysięczne miasto można uznać za grupę reprezentywną, jest pełno bliźniaków.
Co wózek to podwójny, co rodzinka to pętają się stempelki. Przypuszczam, że
wynika to z przesunięcia okresu rozrodczego kobiet, a co za tym idzie ilości
zapłodnień in-vitro, no a idąc tym tropem, wieloraczków. Sądząc po zachowaniu
na ulicy rodzina jest dla Hiszpanów bardzo ważna. Dzieci mogą wszystko,
wszędzie i o każdej porze (liczę do 24, potem nie widziałam, może dzieci były)

Stosunek do
zagramaniczniaków

Nie wiem jak gdzie indziej, ale
tu, w Salamance bardzo przychylny. Nie żeby owładali jakikolwiek język poza
hiszpańskim, no nie przesadzajmy (nawet jeśli ponoć skończyli filologię, to
mówią bardzo bidnie), ale chcą zrozumieć co się od nich chce. Nie ma problemów
z kupieniem czy załatwianiem czegokolwiek. Nawet Pan Boski był w stanie się
porozumieć (a nie zna hiszpańskiego ani w ząb). Dzisiaj mi podpadli, bo mnie
nie chcecie wpuścić do Muzeum Masonerii 15 min przed sjestą. No dobrze 15 min,
ale było napisane, że otwarte do 14
a potem od 17! a ja byłam o 13:45 🙂

Wrażenia ogólne
Pozytywne. Twierdzą o sobie:
mamy niewiele, zarabiamy dużo mniej niż Wam się wydaje, ale to jeszcze nie
powód, żebyśmy byli smutni. Dopóki wystarczy na zakupy na targu i zabawę z
przyjaciółmi, szafa gra! I tak trzymać moi Państwo.

IMPREZY

Dlaczego nie chodzę na imprezy
na które chodzą „wszyscy”? To pytanie usłyszałam w Salamance co najmniej 394
razy. Już mam tego „plné zuby“ jak mawiają nasi południowi sąsiedzi. Mam już
cały zestaw dyplomatycznych odpowiedzi. Tu też odpowiem „dyplomatycznie” o
tyle, że nie użyję (zbyt) wulgarnych słów.

  1. Dlaczego nie chodzę na imprezy z 18-20 latkami
    jak mam nieomal 29? Zagadka, proszę Państwa! Chyba nie do rozwiązania! Czy
    moja 7 lat starsza Siostra chodziła ze mną na imprezy jak miałam 18 lat?
    NIE. Czy jej znajomi uważali za ekstremalnie interesujące rozmowy ze mną w
    tym czasie? NIE. Czy ja pragnęłam obecności mojej Siostry na naszych
    imprezach? NIE.
    Czy komuś ten stan wydawał się dziwny? NIE.
    To jeszcze raz się zapytam: dlaczego to jest dla
    wszystkich takie niesamowite? Jak ubiorę odpowiedź w ładne słówka to dostaję
    odpowiedź, że przecież jest z 2 chłopców, którzy mają 24 czy 26 lat a
    chodzą. Czy ja chcę wyrwać panienkę, która ma 18 lat? NIE. Powiem więcej!
    Teraz różnica wieku pomiędzy znajomymi mojej Siostry a mną już się
    zmniejszyła. Potrafię rozmawiać z nimi na ich, już naszym, poziomie,
    akceptują mnie taką, jak jestem. Ale i tak rozumiem, że jak przychodzi czas, to
    lepiej jak ewakuuję się z czeladką ich dzieci, pooglądamy sobie romantyczny
    film, a oni w końcu będą mieli czas na imprezę „dla dorosłych”.
  2. Od zawsze miałam znajomych, którzy nie pili,
    albo pili mało i raczej nie palili. Nie wiem, jak udało mi się przejść
    przez życie, ale tak było. Teraz jak piją to umieją pić. Mieszkam z Panem
    Boskim 4,5 roku i ani razu nie widziałam go naprawdę pijanego. A to jest
    Czech, więc nie odmawia. Tylko, że … może, ale nie wypije na raz całej
    butelki wina. Śliwowica stoi w lodówce, ale sięgnie po 1 kieliszek jak ma
    ochotę a nie codziennie! Czy przeszkadza mi jak moi dorośli już znajomi
    wypiją parę piw albo wino? NIE, bo wiedzą kiedy przestać. Czy przeszkadza
    mi, że niektóre z moich koleżanek lub kolegów palą? NIE, bo nie molestują mnie tym
    nieustannie i potrafią normalnie zapytać się czy będzie to komuś
    przeszkadzało? Jasne, że nie, jest impreza! Zwłaszcza jeśli mogę z Tobą porozmawiać
    i masz coś do powiedzenia! A tutaj wszyscy palą jednego za drugim, a po
    imprezie wtaczają się do domu.
  3. Byłam, jestem, będę ufoludkiem. Uwielbiam
    wieczorne zajęcia w szkole, bo chodzą na nie tylko Ci, którzy chcą i mają
    zdanie. Nie na temat tego, że Miguel ma w Belgii pannę, ale już 2 razy ją
    zdradził, ale na temat tego czy żyjemy tylko w tych radosnych momentach
    czy też tych najsmutniejszych (kiedyś napiszę skąd się wzięła ta rozmowa).
  4. Lubię chodzić do jakiejś knajpki z „moimi”
    Polkami, przyjaciółmi z Bytomia czy Łodzi, ale pro Boga nie wychodzić o 1
    czy 2 w nocy! Jestem „skowronkiem” nie „sową”. Normalnie chodzę spać o 23
    czasem o 1, jak pójdę spać o 5 czy 7 to cały następny dzień jestem
    nieszczęśliwa. Oni cały dzień spią, ale muszą się „POKAZAĆ”. Komu????
    Czasem fajnie przetańczyć pół nocy i nie ważne gdzie, ale z kim!! viz.
    pkt1.

Ja ich wszystkich szanuję, biorę
jakimi są. Dlaczego nie potrafią myśleć podobnie? Wiem, bo mają 18 lat. Jak
miałam 18 lat też byłam najmądrzejsza na świecie. Teraz dlatego, że mam 28 nie mogę
im odpowiedzieć. Ale mogę odpowiedzieć Tobie.

No to co, jeszcze jakieś pytanie?
Może Cie np. interesuje dlaczego nie chodzę na te wspaniałe nocne imprezy? … jak wszyscy?
Chcesz? to Ci odpowiem: BO NIE!

MAM

Tak tak, jestem szczęśliwym
posiadaczem nowych butów. Są czarne,
dosyć wysokie (takie pseudo-zimowe) z przodu niby sznurowane, ale tak naprawdę
zapinane z boku na zamek. Sznurówki i 2 paski z boku każdego buta są
kremowo-brązowe. Powiedziałabym takie wysokie buty sportowe.(Bez kwiatków). Ja
wiem, opis brzmi dziwnie, ale są niesamowicie wygodne, trochę ekstrawaganckie,
a ja i tak zazwyczaj chodzę w spodniach. W każdym razie, żeby uczcić fakt
zakupu, jeśli wszystko się powiedzie tak jak chce jutro idę do kina na „W jej
butach” oczywiście, tak jak sobie życzyła Koleżanka Biedronka:) Proszę o bycie
ze mnie dumnym.

EFEKT MINIATURYZACJI

Chciałam o tym napisać już wcześniej,
ale
jakoś niedawno zeszło na ten temat w rozmowie z Diabłem, więc napiszę.
Właśnie skończł się 9
tydzień mojego pobytu w Salamance. Już czas na jakieś drobne wnioski. Oto jeden z
nich: powoli obserwuje ciekawy proces
zmniejszania się mojej osoby w świadomości niektórych
moich znajomych z Pragi.
Liczba tych „starych” z Polski
przez te kilka lat już się zmniejszyła i ustabilizowała.

Proces zmniejszania polega na tym,
że różne osoby mają dla mnie coraz mniej czasu. Nagle mają niespodziewanie więcej
pracy (np. a ja zazwyczaj znam ich pracę, na przykład dlatego, że

byłam w tym samym dziale lata,
albo dlatego, że znamy się lata), albo przestaję
w ogóle dla nich istnieć, bo zielone.
Oczywiście było to do
przewidzenia. Kwestią otwartą pozostawało, kto to będzie?
Po cichu typowałam już przed
wyjazdem. Niektórych przeceniłam, niektórych nie doceniłam. Tych niedocenionych przepraszam.

Ciekawe efekty przyniósł blog.
Bardzo
ożywił niektórych
znajomych z Polski, bardzo
zmniejszył
ilość listów, które dostaję od niektórych moich Polek z Pragi. Ale akurat
one musiały sobie chwile ode mnie odpocząć a dzięki drugiemu blogowi wiem co się u nich
dzieje, więc tym się nie martwię. Pomęczę je jak przyjadę, pierwsza „impreza” już
17.12. Dzień po przylocie. Do tego, dzięki blogowi poznałam Tajemnicza Polkę, z
którą teraz często spędzam dużo czasu na pogaduszkach, bardzo wzbogaciła moje
życie tutaj.

Proces miniaturyzacji jest o
tyle przykry, że tak naprawdę istniejemy tylko wtedy jeśli ktoś o nas myśli. A
jak się zmniejszamy, to znaczy, że nie myśli. No i nic. Muszę się cieszyć, że jeszcze nie
jestem zupełnie
malutka. Przynajmniej
dla niektórych:)