W DOMOWYM WIĘZIENIU

U mnie lato, Na zewnątrz jakieś + 40 C (co ja uwielbiam), szkoła
się kończy, cud miód.

A ja w domowym więzieniu.

Pan Boski przysyła mi smski treści „Ostatnie dni w
słonecznej Andaluzji muszą być słodkie”. Mnie wyskakuje piana na usta, a on ma
szczęście, że z racji odległości mam ograniczoną możliwość walnąć go w
poniemiecki czajnik. Bo ja robie co? Próbuje się uczyć. Zostały mi jeszcze 3
może 4 egzaminy i całe 6 dni. Używam słońca jak cholera!

Pierwszy w historii przypadek powrotu z południa Hiszpanii
w kolorze zbliżonym do niedzielnego obrusa.

Zupełnie biała to nie jestem, bo wcześniej parę promyków
mnie dopadło, ale zdecydowanie nie powrócę w barwie wakacyjnej, zwłaszcza
uwzględniając moją ha ha „oliwkową” karnację.

Aktualnie produkuję sobie jakąś paszę a potem odmarsz do
teorii rozwoju etapowego (la teoría de las etapas de crecimiento) Idę mieszać
(paszę), bo znów będzie marudzenie, że wróciłam jeszcze chudsza, a wcale nie,
złudzenie optyczne. Siostra może potwierdzić, że od jedzenia generalnie nie stronię.

PROZAICZNIE II


Znowu prozaicznie. Chcialam tylko napisac, ze lubie sie uczyc. Ale nie znosze uczyc sie ze swiadomoscia, ze jesli sie nie zakatuje na smierc to nie naucze sie wszystkiego co powinnam. A na katowanie juz jestem za stara a gra zbyt malo warta swieczki.
Ucze sie jednoczesnie 3 przedmiotow. Poniedzialek, czwartek, sobota. Moze dojdzie czwarty, wszystkie z innej beczki. Kazdy profesor przekonany, ze najwazniejszy jest jego przedmiot. Standard.
A ja sie tak na to patrze i nie wiem w co rece wlozyc. Nie znosze chodzic na egzaminy i liczyc na cud. Lubie UMIEC WSZYSTKO. Isc i znac ocene przed otwarciem drzwi. Nigdy nie uczylam sie dlugo, ale tak jak ja chcialam. Teraz moja zdolnosc decyzyjna jest ograniczona. Sa przedmioty – hiszpanski, ktorych nie da sie nauczyc w jeden dzien. A wyjatkow duzio.
Ale kogoto?
Jednoczesnie nie chce jakichs ocen z litosci. Musze znac material conajmniej rozsadnie. A pamiec juz nie ta co kiedys, jak nieomal walilam fotografie uczonych stron.
No nic. Dobrze, ze mam takie przyjemne problemy dzisiaj. Sjesta i znowu do boju (jak jestem spiaca to mysle wylacznie o spaniu).

PROZAICZNIE

BARDZO, ale to
BARDZO nie chce mi sie wykazywać jakichkolwiek symptomów związanych z nauką. Wcale – w
pełnym tego słowa znaczeniu.
Na samą myśl dostaje alergii. Ostatnich X weekendów spędziłam na produkcji
fantastycznych "pracek" na tematy wszelakie, to teraz dla odmiany
nauka.
W tym tygodniu czekają mnie 3 (4?) egzaminy z czego jeden uważam za niezdawalny +
praca + szkoła (którą trochę ograniczę).
Dobrze, że choć dzisiaj mogę mieć takie prozaiczne problemy.
Znowu się pouczę a gość się mnie spyta o jakąś totalną głupotę. Dziś na
przykład umiałam (między innymi) wszystkie normalnej wielkości programy
pomocowe w Unii i zmiany planowane po 2007, to się o normalne rzeczy nie pytał,
ale o jakieś piciucielkie programy pomocy dla AZORÓW???!!!!
Ach jo. Tak sobie odreagowywuje stresy, to oczywiście nie ma żadnego znaczenia.
Ale dziś marudzę, żeby sie jutro zacząć grzecznie uczyć.
Nie lubię nie mieć tyle czasu ile potrzebuje. A teraz nie mam go w rzadnym
kierunku. A te egzaminy nie mają żadnego znaczenia w całości. Tylko muszę sobie
pomarudzić, Kochamy Pamiętniczku… więc piszę do Ciebie ten list…:)

REGIONALNA EUROPY ZDANA

Miałam zaledwie 75% punktów profesor był dosyć
zawiedziony. Ja też, ale nie tak bardzo, jak na 5h nauki to jednak nie taki zły
wynik.
Dostane tak z 8/10 punktów za przedmiot. A co mi tam.

Dobra wiadomość jest ta, że JEST SZANSA, nie wiem jak wielka ale jest. Choćby
była mikroskopijna to i tak JEST!!!!!!.
I mogę mieć -8/10 i tak mam dobry
dzień!

Pod oknem znowu chodzą debile i grają na bębnach, jakieś święto kościelne = Krzyże
Majowe.
Oszaleje! Oszaleje. Ale co mi tam. JEST
szansa
. Niech chłopaki grają (choć gdyby gdzie indziej to bym była jeszcze
szczęśliwsza:) na zdrowie!

POBIJMY SIĘ O POLSKĘ

Mieszkamy „w” i „poza”, więc zróbmy sobie małą wojnę. Będziemy
w siebie rzucać obierkami. Albo obelgami, jak kto woli. Proponuję od razu przełożyć
całą naszą dyskusję na kilka światowych języków i jak najczęściej powtarzać
słowo Polska we wszystkich przypadkach, tak, żeby wpis otwierał się za każdym
razem jak tylko ktoś będzie się chciał czegoś dowiedzieć o naszym kraju. Ja
mogę na angielski i hiszpański, kto da więcej? Bedunka pomoże z czeskim, żeby
było pięknie. Wojtek przyda się z rosyjskim. A.S doda niemiecki, G. francuski,
Z. włoski, A.R. holenderski. Żeby utrwalić opinię, że jesteśmy wojowniczym narodem:)

A co?! Powyzywajmy się od najgorszych! Ta Agradabla to z Knedlem
w Czechach mieszka, emigrantka jedna! A Z. z jakimś Włochem! Nie kłamie! A.R. z
RU-MU-NEM! ale w Holandii. Uciekły, wiecie?!

A my nie pozostaniemy dłużne. W Polsce mieszkacie i co? Jak
tam wygląda? Jakieś idiotyczne komisje śledcze, polityka – tragedia, sport na
takim poziomie, że chce się płakać. A WY NIC NIE ROBICIE?

Pod moim, chyba niefortunnym wpisem, o doktorce 36
komentarzy.

Ludzie, ma to sens?

Jeden mieszka tu, drugi tam, lepiej zróbmy coś
konstruktywnego.
Ja lubię komentarze oczywiście i spokojnie możemy
dolecieć do setki. Ale lepiej pomyślmy co zrobić, żeby było lepiej niż skłaniać
kogoś do swojego sposobu myślenia.  Możemy mieć inne zdanie, ale po co się nawzajem obrażać 🙂

IMIĘ RÓŻY

Wczoraj w nocy oglądałam
„Imię Róży”. Widziała, ten film już kilka razy, ale tym razem wydał mi się jeszcze
lepszy niż zwykle. Pełen inteligentnego humoru oraz krytyki i obrony katolicyzmu
jednocześnie. Może do tego filmu/książki się dorasta?

Teraz walczę ze sobą,
żeby nie usnąć. Kolejne podejście do nauki „Valoración…” i znowu śpiączka. Już nie mam
pomysłu jak podpierać powieki, a egzamin za tydzień!

ZASKOCZONA

Czasem myślę nad
wpisem cały dzień, i wydaje mi się, że odkryłam Amerykę, jestem z siebie dumna
i…. cisza. Zero reakcji. A czasem napisze jaką głupotę i blog mi się zatrzęsie.

Jestem dosyć
zaskoczona atrakcyjnością wpisu o doktorce…miewałam już ciekawsze i głębsze. Serio:)

SPOTKANIE Z “DOKTORKĄ”

Dzisiaj, po raz
pierwszy od czasu kiedy studiuje na Karlovce zostałam „zdyskryminowana” ze względu
na narodowość. Przyjechała jakaś panna Doktor i będzie miała wykład z czegoś w
poniedziałek, w ramach „współpracy” oczywiście. I w pierwszym zdaniu po tym jak
mnie poznała i powiedziałam, że jestem Polką, usłyszałam od niej, że „to
dziwne, że wysłali Polkę na stypendium, chyba powinni wysłać Czecha”. W stu
następnych zdaniach narzekała na system szkolnictwa w Hiszpanii, wychwalając
Czeski. A nich ją! Pozwoliłam sobie przypomnieć jej, że od pierwszego po ostatnie
zdaje egzaminy jak każdy CZESKI doktorant, wiec mam prawo do dokładnie tego samego
co Czesi, takie mają prawo.

A co do poziomu
(na ten temat wolałam nie dyskutować, bo bardzo mamy odmienne zdania
🙂 Oczywiście, że ma rację w Czechach trzeba uczyć
się dużo więcej. Pytanie, czy geograf naprawdę musi znać wszystkie źródełka i wsie
w każdym kraju, co ona uważa za absolutne podstawy. Moim zdaniem jest dobrze,
jak zna podstawowe i potrafi posługiwać się atlasem. A lepiej, żeby pojęcia
zrozumiał nie wrył na pamięć.

I dużo więcej
tych narzekań.

Dobrze, że ta Pani
mnie niczego uczyć nie będzie brr. Dziwne doświadczenie. Może to kwestia
pierwszego wrażenie, a tak normalnie jest fajna?

Powiedziała, że
Amerykańscy studenci potrafią doskonale sprzedać nic. Ona ma może dużo do
sprzedania, ale sztuki sprzedawania nie zna. Może gdyby mniej źródełek… byłoby
miejsce na marketing.

(okropna jestem
wiem, to odwet za tą dyskryminacje w biały dzień przy temperaturze +39C)

W MUNDURKU

Wczoraj chciałam być zdyscyplinowana studentką. Po zajęciach, skończeniu
pracy i kolacji i może 5 minutach czasu dla siebie postanowiłam zacząć się
uczyć do egzaminu, który mam w poniedziałek za 2 tygodnie. Nadmienię, ze jak dotąd
jeszcze się nie uczyłam. Ale to jest logiczne.

Była godzina 21:35. czyli… stosunkowo wcześnie, biorąc pod uwagę szkole i
0,5 etatu. Grzecznie usiadłam, przykryłam nogi kocykiem, wzięłam do reki zeszyt
z "Valoración…" i zaczęłam czytać. O 22:00 postanowiłam, ze na 100%
będzie mi się uczyło lepiej jeśli utnę sobie drzemkę. 30 – 35 minut- max! Nastawiłam
budzik i udałam się na spoczynek. I rzeczywiście obudziłam się rześka. Dzisiaj,
o 7:30 rano. Czytałam zgodnie z pierwotnym planem prawie całą godzinę. Nie wiem
tylko czy w tym celu musiałam spać w pełnej gali pod kawałkiem koca (normalnie śpię
pod 4 kocami, bo w mieszkaniu nadal jest zimno, w nocy). Ale spalam jak kłoda i nie było mi zimno, ani niewygodnie. Dopiero chwilę przed obudzeniem miałam jakieś sny.
Znowu się zaczyna śpiączka sesyjna. A to zawsze miałam opinie kujona. Oj kieżby!
gdzie te czasy???

P.S.
godzina 17:40 –> +37 C
w klatce meteorologicznej