Stalo sie. Mucha nie wstala.
Szefa nie bylo dwa dni, byl w centrali. Wczoraj rano powrocil.
Okolo poludnia pojawil sie w moim biurze i powiedzial, ze wlasciciele i on uzgodnili zmiane struktury wlasnosci i jego odejscie do (tajemniczych) innych projektow.
O 15:45 to samo powiedzial wielki szef, podziekowal "bardzo wartosciowa, owocna wspolprace i dziekujemy…"
Potem jako "szef dzialu" musialam na dywanik. Co sie mi nie podobalo? Jakie rzeczy stanowily dla mnie problem? Co szef skopal? Co trzeba zmienic od jutra? Czy moglabym z nim jeszcze pracowac, ale w relacjach na tym samym poziomie?
Bueee. Nie lubie tego. Elokwencja zanika mi w stopniu doskonalym. Nie mam w zwyczaju bic trupa.
Powiedzialm, ze bym mogla. Ze w kwestiach sprzedazowych jest swietny (jest) tylko jakos tak ma problemy z koordnacja podwladnych (wpienia ich nieziemsko) i troche nic nie wie o produktach ktore sprzedajemy, choc sciemnia, ze wie wszystko. Ale jako czlowieka go lubie (lubilam, ale nie wdawalam sie w szczegoly)
Ciagle jestem zszokowana. Co dalej, maturzysto?