Mam taka panienke do pomocy. Mila, usluzna i sympatyczna. Chcialaby dostac podwyzke i awans. O podwyzce nie ma mowy, kryzys. A awans…. mam w teczce papiery na ktorych ze specjalisty awansuje ja na mojego juniora. Problem tym, ze ona w tej swojej checi i podkreslaniu jak to jest niedoceniana jest tak agresywna, ze przestaje miec ochote wyciagnac papier z teczki.
Zarabia malo, fakt, ale ciagle wiecej niz moja Siostra, ktora ma tak 200 razy bardziej odpowiedzialna prace. Zarabia malo, rzeczywiscie, ale panicznie boi sie nowych rzeczy i nieomal krzyczy jak ma robic cos co odbiega od standardu. Zarabia malo, w rzeczy samej, ale odpowiedzlanosci boi sie jak ognia.
Zanim tutaj przyszlam musiala gryzc noge z nudow. Teraz ma wiecej pracy, a i tak sie nudzi moim zdaniem. Ale tyle samo kasy. I ciagle mnie meczy, ze fakt, ze nie siedzi do nocy nie oznacza, ze ma tyle samo pracy. No nie. Ale ciagle jest to niebo mniej niz by mogla miec gdyby pracowala 8h dziennie. U nas we firmie jest tak, ze jak zrobisz swoje mozesc isc do domu. Jesli zalatwisz sprawe w 20 min, swietnie. Czas jest Twoj. Ale jesli ktos moze codziennie przychodzic o 9:20, jesc sniadanie, odpisywac na maile, gadac przez skype, jesc obiad i wychodzic o 16:50 to oznacza, ze MA OGROMNE REZERWY. A ja mam prawo chciec aby w ramach swojego czasu pracy pracowala wiecej. Pracowania po nocach nie wymagam od podwladnych, tylko od siebie, wiec nie w tym problem. Faktem jest, ze jesli pracy ktora trzeba wykonac jest fura i ja siedze jak debil a ona mi o 16:40 mowi, ze MUSI odejsc, a od poczatku roku juz 3 dni miala migreny, to mnie to denerwuje. Sa dwie mozliwosci, albo sie tej pracy nie zrobi, albo bede ja musiala zrobic ja. Zaden z wariantow mi sie nie podoba.
Chce jej dac awans, ale niech mi pozwoli oddychac i nie zmusza mnie tym powalajacym cierpieniem. Albo… niech wybierze inna droge. Wybor nalezy do niej.