Rano obudzil mnie nagly skok poziomu zlego humoru. Ofiara padl Boski. Zadzwonil w polowie wkladania leweo buta i jeszcze mial tysiac uwag.
Juz miesiac wie, ze nadchodzacy weekend mam zamiar spedzic na radosnej tworczosci – konkretnie na tworzeniu prezentacji do szkoly. On musi ja poprawic. Z tego powodu nie jedziemy na weekend odwiedzic rodzicow Boskiego. A on co? zaprosil Boskich Starszych na sobotnia kolacje i nocke u nas w Pradze.
Czyli, ze nie tylko bede musiala byc mila i nie przejmowac sie prezentacja ale nimi ale jeszcze bede musiala dokladnie wylizac mieszkanie. Swinia PLACATA.
Powiedzialam mu co o nim mysle, to sie obrazil i odlozyl telefon. Dlugo wracalam do rownowagi psychicznej, bo juz myslalam, ze mi sie humor posypie ze strachu na calego. Taka prezentacja jest raz do roku i chce ja zrobic dobrze a po pracy z przyczyn obiektywnych nie mam czasu. Po pracy to wlasnie weekend.
Myslalam, ze bedzie dzien placzu i zgrzytania zebami, ale udamo mi sie wygrac z natura (moja wlasna) i dzien jest fajny. Zaklinanie weza smutku. Tylko Boskiemu nie odbieram telefonu bo mi adrenalina skacze od razu. Houk.