WAKACJE W STYLU JAPONSKIM

Zaczne od wytlumaczenia: byc moze wlasciwsze sa tzw. slow podroze, ktore pozwalaja na dokladne poznanie ludzi i miejsc. Niestety sa rowniez duzo bardziej czasochlonne i drogie. Zwlaszcza jesli ktos jedzie bez przygotowania (poza zakupieniem przewodnikow) i szuka miejsc do spania na miejscu a do tego ma na cala droge tak z 10 dni – czyli jak my 🙂

Bylo fajnie.

Celem bylo poznanie najblizszej nam czesci Europy. Hiszpanie poznalismy z Boskim dosyc skrupulatnie, w ciagu ostatnich kilku lat 2 razy odwiedzilismy Wlochy, zjezdzilismy cala Slowacje, spory kawalek Szwajcarii, nieomal miesiac spedzilismy na srodkowym zachodzie USA, 28 dni w Chile i Argentynie a u zachodnich sasiadow… jakos nic.

Przyejdzmy do podrozy.

DREZNO – to nasza kolejna wizyta w tym miesicie, kolejna udana. Ciekawie bylo ogladac miasto tuz po lekturze nowej (?) ksiazki Wisniewskiego “Bikini”. Dokladnie tak jak napisal… jakas czesc nas zyczylaby sobie (w imieniu naszych przodkow), zeby po wojnie Niemcy zostaly zrownane z ziemia. Ta bardziej rozsadna mowi: co by to pomoglo? jednak nie kazdy nie miec byl fanem Hitlera. Z drugiej strony … “i Ty nie jestes tak bezwolny…”

BERLIN – przyjemny, dynamiczny w pewnym sensie wydaje mi sie podoby do Pragi. Z pewnoscia warto byloby spedzic tam miecej niz jeden dzien. Po obejrzeniu listy “must see” bylismy w Muzeum Pergamonu. Niestamowite. Z zalozenia podobne do British Muzeum – czyli jak juz krasc to w wielkim stylu. Ja rozumiem, ze mozna ukrasc jakas rzezbe, albo medalion… ale BRAME do BABILOONU??? wysokosc bramy kilkanascie metrow, szerokosc kilkadziesiat. Jest tak wielka, ze nie dalo sie jej w calosci wsadzic do muzeum. Piekne i straszne

HAMBURG – na pierwszy rzut oka duzo bogatsze miasto niz Berlin i kazde inne, ktore widzielismy na naszej drodze. Swietne auta, dobrze ubrani ludzie. Ale napisze o czyms innym. Obiad jedlismy u chinczyka – fantastyczny. Kosztowal zaledwie 4,9 EUR i byl bardzo ale to bardzo dobry. Zadne tam jedzenie typu “wszystko u ciamanow smakuje tak samo”. Rewelacja.

BREMA – przepiekne hanzetyckie miasto. Boski opowiadal jak to kiedys dawno uczac sie niemieckiego pisal wypracowanie o symbolu miasta (4 zwierzatka – muzykanci z Bremy) i zamiast 4 zwierzeta napisal 3 drzwi (po niemiecku to brzmi podobnie). W Bremie bardzo padalo, wiec jezdzilismy tranwajem a potem ogladalismy swiat spod parasola. Bylismy w katedrze i na wystawie bursztynu z Gdanska.  Pisali tam, ze to stolica swiatowego bursztynu a wystawa byla w samym centrum i dobrze przygotowana, mile..

APPELDORM – och, to chyba raj nie Holandia. Bardzo piekne miasteczko, przesliczne domy, swietnie zagospodarowane ogrody, przyjemne knajpki. Znalezienie hotelu bylo horrorem, jezdzilismy z 2 godziny. Udalo sie. W domach ani mieszkaniach ludzie nie maja firanek. Tak, jako zeglarz oczywiscie wiem jakie histroyczne powody sklonily mieszkancow do wprowadzenia tej tradycji. Ciagle jest to dla mnie powalajacy zwyczaj. Ide ulica i patrze jak rodzina je kolacje, a pan obok oglada telewizje, a jego sasiedzi z drugiego pietra machaja goscia na pozegnanie. Okna przeczysciutkie – moje wstydza sie juz tydzien.  I wszyscy (i chce przez to powiedziec WSZYSCY) mowia po angielsku.

AMSTERDAM – och Amsterdam zdecydowanie potrzebuje jeszcze z 2 czy 3 dni. Poza scislym centrum z dzielnica czerwonych latarni i godzinna wycieczka statkiem po kanalach widzielismy niewiele. O to wiecej dowiedzielismy sie o zyciu w Holandii a to dzieki uprzejmosci kolezanki z liceum Boskiego, ktora zechciala spedzic z nami dzien w Amsterdamie. Wrocimy.

UTRECHT – maly Amsterdam. tajemnicze waskie uliczki, kanaly i deszcz. A tak i jeszcze bardzo przyjemna rozmowa z para starszych holendrow w greckiej restauracji, bo to byla podroz bardzo kulinarna!

BRUKSELA – ladna jest, ale ludzie jacys tacy mniej przyjazni. Po pierwsze przebic sie przez francuski akcent nie bylo latwo, po drugie spalismy (za spora kase) w absolutnie smiesznie brudnym hotelu. Dzielnica w ktorej zgromadzone sa instucje zwiazane z UE … jakas taka mniejsza niz sie spodziewalam. I rozkopana, i brudna w porownaniu do Niemiec czy nawet Holandii. No i niestety nie udalo sie spotkac z jedna holka-polka, ktora tam mieszka. Nie dodzwonilam sie :*( Zakladam jednak, ze to tylko pierwsze lekko-pol-srednie wrazenie i zapowiadam powtorke z Brukselki. Jedzenie w kambodzanskiej restauracji drogie, ale wysmienite.

LICHTENSTAIN – nie potrafie pozbyc sie z glowy pytania “po co komu takie male panstweko?” :)) Nie pisalabym o nim wcale gdyby nie to, ze w jednym sklepie mieli takie pieeeekne futerko!!! kosztowala 7700 EUR… ale nie wiem dlaczego Boski mi go nie chcial kupic. Ach jo…

BAD COSTAM KOLO MANNHEIMU– mnoo… bylo jak w tym dowcipie, ze do gospodarza w Bialej Podlaskiej przychodzi zagraniczy turysta i pyta sie go w kilku jezykach o droge a gospodzarz nic. W koncu turysta poddaje sie i odjezdza. A gospodzarz mowi do syna: widzisz, zna 4 jezyki a i tak sie nie dogadal. Bez niemieckiego nie ma wola. Musielismy siegnac do zasobow ze szkoly sredniej i za 10 podejsciem udalo sie! znalezlismy wolny pokoj a potem miejsce w restauracji. Niemiecka kuchnia nie jest moim faworytem, ale bylam bardzo szczesliwa, ze jednak dostalismy cos do jedzienia.

NORYNBERGA – doskonale zachowane mury obrone, piekne koscioly, przyjemni ludzie (choc znowu trzeba bylo troche powalczyc). Nie zdawalam sobie sprawy jak wysokie oblozenie maja hotele w europie zachodniej. Nie bylo miejsca w motelu, w 2 ibisach, w innym hotelu byl tylko bardzo drogi apartament i 2 jedynki. Spalismy w domu goscinnym w 5 pietrze bez windy, ze wspolna lazienka. Ale w zadnym wypadku nie odebralo to uroku miastu. Byly rowniez pierwsze zakupy swiateczne.

A jutro ide do pracy. Och jak bardzo mi sie nie chce:)

 

Leave a comment