BAMBI II

Przygode opowiedziala mojej Siostrze jej kolezanka, ale jest tak piekna, ze musze przekazac ja dalej 🙂

Kolezanka wchodzi do pokoju, gdzie jej mala corka oglada film i zalewa sie lzami.

– coreczko nie placz, nic sie nie stanie, gdyby Bambi zginal nie bylo by drugiej czesci!

jeszcze wiekszy ryk a potem:

– Maaaamooooo, ja ogladam Bambi II !!!!!!

SWIETA

Teleportacja trwala jakies 29 h (od 21:30 w czwartek do 2:10 w sobote), ale w zasadzie bez problemu. Swieta suna szybciutko, ale na razie udaje sie zobaczyc wiekszosc znajomych, albo choc uslyszec, a tym z ktorymi nie mam szansy sie spotkac staram sie nie zawracac glowy.

Jutro do Pragi. Czeka mnie, mam nadzieje, przyjemny tydzien, z bardzo ograniczonym dostepem do internetu. Wiec jakby co… to w najgorszym wypadku do przeczytania 24.4. (ale moze jeszcze jutro… jestem u Siostry;)

Wesolych i mokrych troszke! A.

CADIZ

W Cadzie byłam 1992 roku, na samym początku Columbus’a,
dzisiaj po raz drugi w życiu.

Widziałam Atlantyk, znowu, po tylu latach. Bardzo wiało.
Stan morza ok.4-5, ale musiała wiać co najmniej 6 w porywach do 7, bo chwilami ledwo
co umiałam się utrzymać na nogach. Cudowne uczucie. Ciekawe czy uda mi się
jeszcze kiedyś dostać na morze, tak naprawdę, na długo?

Ale inne było dzisiaj to miasto, bez tych wszystkich żaglowców, bez krzyku,
tłoku, śmiechu na każdym kroku.

Zrobiłam sobie zdjęcie w tym samym miejscu co kiedyś,
porównam to się pobawię.

Po południu lało, więc nie widziałyśmy wielu z
karnawałowiczów, ale nie szkodzi. Były
choć wspomnienia.

Chciałabym znowu kiedyś zamachać identyfikatorem CREW i wejść
do portu pełnego załogantów ze wszystkich stron świata. Czuć się w porcie jak u
siebie. Dziś nie widziałam nawet nazwy fregaty, która tam stała, bo za daleko. Ach
marzenia, marzenia…

6 MINUT

Wczoraj mielismy spotkanie z klientami w Pecs (na poludniu Wegier). W Budapeszcie byly takie korki, ze przyjechalo nam sie troszke pozniej niz to bywa zwyczajem. Konkretnie 15 minut przed oficialnym poczatkiem spotkania. Oficialnym, bo klienci lubia przychodzic wczesniej. Na szczescie w Pecs nie byli specjalnie hiperaktywni.
Wszystko udalo sie znakomicie.
W ciagu 6 minut od przyjazdu do momentu, kiedy przyszli pierwsi klienci w 3 osobowym skladzie (Vieruska, Diabel i ja) wykonalismy nastepujace czynnosci:

– rozlozylismy komputer
 – rozlozylismy rzutnik
 – podlaczylismy internet

– przestawilismy uklad sali, bo bylo za duzo krzesel w stosunku do zapowiedzianych ludzi
 – wymienilismy kwestionariusz wszystkich teczkach dla klientow
 – przygotowalismy liste obecnosi, wizytowki i informacje o uczestnikach

– kolezanka kompletnie sie przebrala

– ja zmienilam buty

– wyprobowalismy czy/ze dziala internet
 – zrobilismy sobie herbate

i….wtedy przyszli pierwsi klienci. Zero stresu.

 Spotkanie bylo sympatyczne, jak nigdy przyszlo 95% zapowiedzianych osob. Smiali sie, gadali, nie chcialo im sie do domu.
Dzisiaj Szefik pytal sie dlaczego nie uzywalismy hotelowego internetu. Oficialna wersja brzmi: “maly hotel, nie bylo sensu pytac”. I ani mru mru, ze bylo inaczej, jakby czytal ktos z firmy lub okolic!!!
Potem okazalo sie, ze firma zapomniala zarezerwowac pensjonat. Ale to drobnostka, sie zalatwilo;)
Aaaa no a jeszcze z auta w drodze do Pecs udalo sie dogadac lokalizacje biura w Wiedniu, Madryt juz byl. Szybki dzien 🙂 Dzisiaj jedziemy do Szeged.

P.S.
Huraaaaa, Pan Boski jedzieeeee!!!!!

MAM MADRYT

Melduje poslusznie, ze sniadania nie zjadlam :(, ale mam Madryt. 50m2 za rozsadna cene w okolicach Puerta de Hierro. Dobrze jest! Teraz jeszcze tylko Wieden. Mam na to godzine, wlacznie z ustaleniem dokladnego adresu w Madrycie, zeby prawnicy mogli wpisac do wniosku (nagle mu sie przypomnialo:). No i jeszcze wysiadl mi telefon wiec przejechalam pol Budapesztu 😉
Lecceee:)

MIEJSCE CZYNU: BUDAPESZT

Jestem w Budapeszcie. Mam jeszcze godzine, ale chyba nie pojde na sniadanie, bo sie wstydze. Ja – hotelarz, bylo nie bylo, z wyksztalcenia. Zgadzam sie, jestem nienormalna. Poza tym nie mam czasu. Moze powinnam sie dokopac? Zrelacjonuje.
W pokoju hotelowym jest taki ukrop, ze chyba oszaleje. Patelnia w kropki. W nocy wstalam o 4, zeby sie napic i przejsc, bo nie wiedzialam czy mam goraczke, czy to swiat oszalal. Nie da sie zakrecic najwiekszego na swiecie kaloryfera. Nie da sie otworzyc okna – bo jak wiadomo klienci lubia popelniac samobojstwo. Probowalam okno rozebrac, ale zeby wlezc na gore okna (dol juz rozkrecilam) musialabym przemeblowac pokoj. Zrobie im na zlosc i popelnie samobojstwo przypiekajac sie na palniku (w hotelu *** sa male kuchenki w pokojach, ciekawostka). Zaczynam sie zastanawiac czy nie jechac jednak do biura. Diabel ma po mnie przyjechac do hotelu, ale nie wiem czy do pierwszej nie bede na twardo.
Ponadto dzwonil szefik z Pragi. A teraz uwaga. Do godziny 13!!! mam znalezc miejsce na oddzial w Madrycie i Wiedniu + mam miec ceny potwierdzone MAILEM… on nie ma “kapacity” zeby to zalatwic. Ponadto mam zmusic Wegrow, zeby oni zmusili firme, ktora potencjalnie moze zalozyc w Budapesztanskim biurze internet, zeby DZISIAJ przyszli sprawdzic czy sie da. To wszystko z hotelu, z praskim telefonem (zeby taniej) i do godziny 13. Przy czym 1 sztuka wegierska jest do tej 12 na Slowacji. Nigdy nie podejrzewalam sie o cudotworstwo, milo mi, ze szefik ma na moj temat cieple mysli. Na sniadanie nie pojde bo nie zdarze. Skupie sie na szukaniu biur w Madrycie. Dzwonil juz duzo razy… szukam.

KONIEC PROGRAMU M1

Wczorajszy dzien byl bardzo udany. Musialam sie niezwykle spieszyc z wpisem… bo wiadomo, ale jednak czekalismy przed Gielda 20 min, bo przyszlismy za szybko;) standardzik. Po budynku gieldy oprowadzala nas Teresa – kolezanka Olivera z Xetry, a wiec moglismy wlazic wszedzie, gdzie nigdy, nikt, pod zadnym pozorem. Gielda jest przepiekna, Warszawska moze sie dlugo i bardzo wstydzic. Ale oni tez maja sie przeprowadzic do nowoczesnego budynku, kto wie jaki bedzie. Obecna, zbudowana pod koniec XIX w. wlasnie w tym celu znajduje sie w centrum miasta (niedaleko Prado) i jest przesliczna. Moglismy robic zdjecia i ogladac wszystkie niedozwolone dla gawiedzi zakatki, czyli nacieszyc oczy do upadlego. To chyba taki bonus na koniec pracy;) a moze nie… znajomi na gieldach zostana, wizytowki tez ;)) 

Potem bylismy w Prado. Budynek oczywiscie ogromny. Zbiory… no troche szersze niz nasza Dama z lasiczka… zupelnie subiektywnie najbardziej podobaly mi sie obrazy Velázqueza, Goyi, Tycjana, a Panu Boskiemu Breughel. Tego bylo tyle, ufff dlugo by opowiadac. Co mnie zaskoczylo, bylo tam wielu kopistow, ktorzy na oczach turystow "falszowali" obrazy. Niesamowici byli. Oczywiscie polowe zdjec zrobilam wlasnie kopistom razem z oryginalami.

Nastepnie przyszedl czas na zakupy. Siostrunia (jego) dostanie suknie balowa z Zary + bluzke i spodnice ze sklepu, ktorego nazwy nie pamietam, ale podobnie drogiego. Tata koszule i krawat, mama spodnice + obydwoje zmywarke kupiona na spolke z Siostra. Ja mialam zapomniec co dostane, wiec nie pamietam.

Na Swieta moglby ewentualnie przyjechac, ale na warunkach podanych wczesniej. Ja zdania nie zmienilam. Na 5 minut nie chce. Powod: rodzina uwaza, ze skoro nie jest moim mezem, to powinien spedzac swieta z nimi. Takze Siostro (tym razem moja), masz mnie na glowie nastepnych X lat, bo jakos mi sie nie chce zmieniac stanu cywilnego, dla jednego dnia w roku. Fajnie to maja poukladane…obowiazki zony powinnam pelnic od wczoraj, ale przywileje "po slubie". Juz lece. Tak, tak jestem zbyt emancypowana.

Ale dzien byl generalnie fajny. Kupilam Matyldzie prezent na gwiazdke. Takze jeszcze, Pan C Niedzwiadek i Rodzice, Pan Boski…..duzo.

A dzisiaj lecimy. Do Pragi. Mnie jest zimno w Madrycie, wiec w Pradze chyba umre, nie mowie o Polsce za tydzien. brrr

Biegne sie pakowac! Do przeczytania!!!

DZISIAJ GIELDA I PRADO

Wczoraj bylo OK. Pan Boski musial zobaczyc chyba wszystkie sklepy w Madrycie w celu wybrania prezentu dla siostry – swojej. Ale na razie powstrzymal sie z zakupem…:) Poza nimi zobaczylismy Centrum Sztuki Królowej Zofii. Dziadzio mial racje, moze Picasso potrafi rysowac, ale w porownaniu do Salwadorka D. to slabizna (zwlaszcza z bliska). Za chwile lecimy na Gielde… juz mamy umowione spotkanie, a Pana Boskiego nie da sie przekonac, ze tu godzine spotkania traktuje sie bardzo dowolnie… a potem Prado, no i znowu zakupy… moze w koncu cos kupi 😉 Milego dnia! Leceeeeee