Dotarlam do Madrytu. Po wytarganiu z autobusu wszystkich placakow, plecaczkow, plaszczy itp i zawleczeniu ich na dworzec, pojawil sie Pan Boski :))) Mieszkamy w hostelu nawet w centrum miasta. Wszystko jest OK, poza mala drobnostka… jest tak zimno, ze sie trzese nawet pod 2 koldrami… a maja mi jedna zabrac… bo ukradlam z pustego lozka. Chyba umre. Oliver z Xetry zalatwil nam wejscie na Gielde w Madrycie, wiec pewnie pojdziemy. Poza tym plany bez zmian. Mysle, ze w pracy juz nie licza na to, ze wroce (i raczej slusznie, niestety), bo po powrocie bede siedziala w dziale prawnym, dla odmiany… moj "szef" wlasnie napisal, ze mi sie to przyda w pracy naukowej. Ha ha, bardzo smieszne. Musze konczyc bo "Pan i Wladca" stoi mi nad glowa, ze mam dzwonic na te gielde…, no rzeczywiscie 5 min stanowi ogromna roznice. Teraz, dla odmiany, obrazil sie i odszedl, bo mu powiedzialam, zeby moze jednak nie pytal sie o cos co 2 minuty, bo to nie przyspieszy tego co robie…ach jo