W Cadzie byłam 1992 roku, na samym początku Columbus’a,
dzisiaj po raz drugi w życiu.
Widziałam Atlantyk, znowu, po tylu latach. Bardzo wiało.
Stan morza ok.4-5, ale musiała wiać co najmniej 6 w porywach do 7, bo chwilami ledwo
co umiałam się utrzymać na nogach. Cudowne uczucie. Ciekawe czy uda mi się
jeszcze kiedyś dostać na morze, tak naprawdę, na długo?
Ale inne było dzisiaj to miasto, bez tych wszystkich żaglowców, bez krzyku,
tłoku, śmiechu na każdym kroku.
Zrobiłam sobie zdjęcie w tym samym miejscu co kiedyś,
porównam to się pobawię.
Po południu lało, więc nie widziałyśmy wielu z
karnawałowiczów, ale nie szkodzi. Były
choć wspomnienia.
Chciałabym znowu kiedyś zamachać identyfikatorem CREW i wejść
do portu pełnego załogantów ze wszystkich stron świata. Czuć się w porcie jak u
siebie. Dziś nie widziałam nawet nazwy fregaty, która tam stała, bo za daleko. Ach
marzenia, marzenia…