mieszkania na sprzedaz podobaja nam sie bardzo rzadko. Powiedzmy tak raz na kwartal. Jak juz zdecydujemy sie na odwiedzimy to zwykle przestaje sie nam podobac. Bywa jednak i tak, ze ogledziny skoncza sie pomyslnie a mieszkanie podoba sie nam rowniez po.
W tym momencie w Boskiego wstepuje duch wszystkowiedzacy i oswiadcza sprzedajacemu, ze jego zdaniem mieszkanie jest warte cene – (na przyklad) 20%. I tyle jestesmy sklonni zaplacic.
I co?
No nic, w ten sposob ciagle mamy malutkie 56m2 mieszkanko w Pradze. Boski oczywiscie ma racje, ale co z tego?
Moj chlop nie potrafi zrozumiec, ze pieknych mieszkan jest jednak bardzo malo a jak sie jakies znajdzie i jest w granicach naszych mozliwosci finansowych to trzeba brac a nie filozofowac.
Pisze, bo wlasnie pisalam z Siostrunia, ze cos trzeba zrobic z moim mieszkaniem w Polsce. Kocham je bardzo, ale na slask raczej nie wrocimy, dlatego juz lata sluzy raczej jako sklad ksiazek. A to glupie. Ja juz za ksiazkami BARDZO tesknie, chcialabym w koncu poczuc sie jak w domu.
Wnosek: trzeba przekonac Boskiego, zeby zaczal myslec troche mniej racjonalnie:)