Jak juz pisalam nasza 4,5 letnia Gosia rozpoczela przygode szkolna. Tak wiem, jest troche mloda, ale chodzi do szkoly w systemie brytyjskim a oni tam wszystko wczesniej.
Nie, nie jest to przedszkole. Nie ma dzwonkow, za to sa lekcje a w planie liczenie, pisanie i czytanie.
Wczoraj bylismy na wywiadowce, no raczej spotkaniu z nowym dyrektorem i z pania nauczycielka. Ze zdziwieniem musze konstatowac, ze chyba bede matka roszczeniowa. Dlaczego? Bo czesne (i tak szalone) poszlo w gore, nie da sie tego jednak powiedziec o jakosci nauki.
Pani ”native” nauczycielka urodzila sie w Mexyku a dzieci jest 22 w malutkiej klasie . A na uwagi, ze sory, ale w takich warunkach 22 dzieci z tego ok 15 Polakow nie nauczy sie angielskiego bylo nam odpowiedziane, ze to nie jest szkola jezykowa. WTF? jezyk maja nawet w nazwie i systemie nauczyania, zwlaszcza, ze za drobna (ha ha), DODATKOWA oplata na dodatkowych zajeciach moga (chetnie) dzieci douczyc.
Najbardziej rozsierdzilo mnie podejscie pani nauczycielki z ktorego jasno wynikalo: jak sie wam nie podoba to chetnych jest wielu… Coz. To milo, ze maja duzo zainteresowanych, tylko, ze jakos tak mi sie wydaje, ze takie sprawy nie trwaja wiecznie i jesli nie zmenia podejscia do klientow to moga ich zaczyc tracic.
Na razie dam im szanse. Poczekamy pare miesiecy jak sie sprawy rozwina. Rodzice (nie ja, calosc) wywalczyli, ze nasze pastuchy dostana klase wielkosci odpowiadajacej ilosci dzieci i dodatkowego asystenta a wiec bedzie nauczycielka + 2 panie do pomocy. Poza tym pozostaniemy w pacie.