We wrześniu 1993 roku, dokładnie
rok po powrocie z Rejsu, nieomal wszyscy uczestnicy Columbusa na s/y „Zawisza Czarny”,
czyli dla nas na „Zawiasa”, spotkali się w Gdyni, żeby powspominać, pośpiewać,
pomarzyć. Nie było Marka Jabłońskiego, bo nie mógł wyrwać się z radia, a potem
już nigdy go nie zobaczyłam. Dwa lata później zginął w wypadku samochodowym.
Moja pierwsza, wielka platoniczna miłość…Wyłam pół dnia, jak Kuba zadzwonił, że
Marek umarł. A kochany Pan K. znosił to z wielką cierpliwością.
Właśnie, na spotkaniu był Kuba
Derech – Krzycki, „mój oficer”, nie wiem czy jeszcze ciągle poseł, ale zawsze
wspaniały żeglarz, człowiek o niesamowitej inteligencji a wtedy jeden z moich
najlepszych przyjaciół. Pisaliśmy do siebie, co najmniej 2 razy w tygodniu.
Podczas spotkania Pan Kapitan
Andrzej Drapella – dla nas Master, poprosił, żebyśmy napisali co zmienił w
naszym życiu Rejs. I że mamy odpisać do miesiąca. Kapitan jest pierwszy po
Bogu, rozkazy wykonuje się bez mrugnięcia okiem. Ale już wtedy wiedziałam, że
do miesiąca nie odpiszę, bo ciągle jeszcze nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
Master, przepraszam, że kazałam Kapitanowi czekać tak długo.
Na dworzec w Katowicach
odprowadzała mnie Siostra i Zuzia, która jak już trzeba było zacząć machać,
filozoficznie stwierdziła „ Siostra! zobacz, ten pociąg jedzie do Ameryki”.
Jechał daleko dalej. Przejechał całe moje życie tam i z powrotem i pewnie nie
tylko moje. Minęło 12 lat. Może teraz potrafię powiedzieć już nieco więcej.
Master!
Kiedy po pół roku na Zawiasie
weszłam do swojego pokoju, stwierdziłam, że rodzice chcieli mi zrobić
przyjemność i zmienili łóżko i ustawienie pokoju. Powiedziałam „dobranoc”, była
jakaś piąta rano i zaczęłam ryczeć. Nie wiedziałam co się dzieje. Co ja robie w
tym dziwnym świecie w którym nie dzieje się NIC? Nie ma wacht, nie ma pracy „w
rejonach”, nie ma kambuzu, pentry, nie ma szorowania pokładu tak długo aż gumki
między klepkami będą białe. Za to jest pełno ludzi, którzy ciągle pytają się o
jakieś nieistotne sprawy.
Rano wstałam i poszłam do
szkoły. Na schodach przedstawili mi Kale, później najlepszą przyjaciółkę z
liceum, ale ja byłam ślepa. Potem zaczął się kołowrotek opowiadania. Ile
portów? 28. W jakich krajach? Trudno tak wymienić, 10? No to mapa i lecimy. I
tak na każdej lekcji. Maskotka sezonu. Z „ich szkoły” ktoś był na Columbusie.
Dziś to rozumiem, oczywiście. Ale wtedy byłam tak strasznie zagubiona. Nie, nie
miałam żadnych problemów w szkole czy w domu. Ale nie umiałam przestać myśleć o
rejsie, o ludziach, o oceanie, o wielorybach. Jeśli otwierałam usta, to tylko
po to żeby coś o tym powiedzieć. Nie umiałam zacząć znowu żyć w świecie w którym
problemem jest trója z maty. Problemem to jest jak pójdzie szew przez pół
bezana i trzeba szyć cała wachtę w ciemnościach, a wieje dziewiątka, więc Cię
nie zwiewa tylko dlatego, że jesteś starannie przypięty do żygliny (zwłaszcza
jak ważysz 50 kg).
Ale i to nie jest problem. To jest dopiero życie. Jak wieje, woda jest wszędzie
i zanim doniesie się herbatę na „oko” czyli jakieś 6 metrów, już jest zimna i
słona. Życie jest wtedy jak musisz skupić wszystkie nerwy, żeby wleźć do tej
przeklętej, brudnej zęzy, w której jest tak ciasno, że mieściłam się tylko ja,
ale nie mogłam się pomylić bo bym tam uwięzła. A wejść było trzeba, bo ziemniak
wpadł do wypływu wody. Boże, jak ja się bałam! Żyje się wtedy jak 3 tygodnie
pije się tylko sok grejpfrutowy, bo zalało zbiorniki słodkiej wody. Albo
passaty, dni i tygodnie ciszy i nieznośnego upału. Zaczęłyśmy z Dominiką robić
buty ze sznurka. Mechanik chodził ze szczoteczką do zębów – „pieskiem” na
sznurku. Naprawdę tylko dla żartu? Potem szkoła to była zabawka. Żadne ryzyko.
Ten rok, albo i dłużej
spotykaliśmy się co najmniej raz w miesiącu, nieomal wszyscy z Rejsu, w różnych
częściach kraju. Nie umieliśmy mówić z nikim innym, tylko ze sobą. Nikt nas nie
rozumiał. Byliśmy pomyleni. Żeby wrócić
na „Zawiszę” dalibyśmy się pokroić. Popłynęłam wtedy na jakiś weekendowy
rejsik, w ramach załogi stałej. Przychodzę na kolację a tam puste stoły. Więc
pytam się oficera: „Gdzie są wszyscy?” „Jest im niedobrze!” „Ok, a teraz jakiś powód
dlaczego nie siedzą przy stole?”.
I to jest pierwsza rzecz, której
nauczył mnie rejs. Nie ma „nie mogę”. Nie ma „jestem zmęczona”. Mogę nie
chcieć. Mogę wszystko. A już na pewno mogę spróbować. To dzięki rejsowi mogę
pracować tyle, ile trzeba, a jak to konieczne to nawet 17 godzin. Trzeba się
tylko skupić i mieć cel. Wewnętrzną dyscyplinę. A więc wewnętrzna dyscyplina.
Zabić się, ale skończyć, jeśli myślisz, że gra jest warta świeczki.
Po roku powiedziałam dość. Ja
jestem szalona, ludzie wokół za chwile zaczną mnie nienawidzić jeśli nie
przestane mówić ciągle i ciągle o Rejsie. A było o czym mówić. Prawie pół roku.
Ale wystarczy.
Zafascynowana Markiem zaczęłam
pracować w radio. Było świetnie. Dziewczyny mogą potwierdzić. Teraz żadna z nas
nie ma problemu z formułowaniem myśli, wystąpieniem przed dowolną ilością
słuchaczy.
Tematy Małej Kadry – czyli krótkie
prezentacje po których następowała zwalająca z nóg, bezlitosna krytyka ze
strony wszystkich skutecznie nauczyły mnie mówić tak, żeby ludzie chcieli mnie
słuchać. Żadne „eee” i „iiiii”. Wszystko ma znaczenie: dobór słów, anegdota tu
i tam, gestykulacja. TREŚĆ.
Nigdy nie pozbyłam się nawyku
oszczędzania wody. 1,5 litra na dzień, na głowę na wszystko z wyjątkiem picia
efektywnie zapadają w pamięć. Zawsze zakręcam wodę przy myciu zębów. Albo myjąc
garnki pod bieżącą wodą czuje zabawne wyrzuty sumienia. Co ja głupia robię?
Po tym strachu w wąskiej,
ciemnej zęzie, gdy najmniejszy nieskoordynowany ruch powodował, że się
„zacinałam” wielkim sztormiaku sprawił, że trochę boje się małych przestrzeni.
Ale poza nimi niezbyt wiele jest w stanie mnie przestraszyć. Poradzę sobie. Albo
inaczej, boję się wszystkiego i świadomie wybieram to „straszne”, żeby pokonać
samą siebie. I wygrywam. Nie ma innej opcji. Nawet przegrana jest wygraną, bo
otwiera następne drzwi.
A przede wszystkim rejs wysłał
mnie w drogę. Zmienił mnie w podróżnika, który szuka, kolejnej TAKIEJ przygody.
Już schodząc z trapu „Zawiasa” powiedziałam, że nie zgadzam się, żeby to był
rejs mojego życia. I nie będzie. Szmat czasu przede mną, dużo rzeczy do
zobaczenia. Ale mnie co jakiś czas wygania w drogę. MUSZĘ iść sprawdzić. Muszę
zobaczyć. Żeby żeglować nie jest potrzebne morze, ani nawet woda.
Choć chciałabym znów przeżyć
taki dzień, jak ten koło Nowej Finlandii, jak najpierw widzieliśmy górę lodową,
a potem nagle, na raz przypłynęły wieloryby i orki, i mnóstwo delfinów, które
bawiły się jak zwykle w szalone piruety. I latające ryby. Staliśmy jak wryci.
Jak z filmów Disneya! To nie mogło się dziać naprawdę. Ale działo się. I ciągle
jest w nas. Bo Master zdecydował, że weźmie nas – większe dzieci (no dobra, byłam
najmłodsza, Dominika płynęła z rodzicami) i pokaże nam świat.
I pokazał tak skutecznie, że
teraz nie umiemy przestać.
Ja nie umiem. Bo już niewiele
wiem o reszcie załogi.
Co Rejs zmienił w moim życiu? Wszystko
chyba. W dużym stopniu ukształtował mnie jako człowieka. Otworzył szerzej oczy,
osmagał wiatrem i kazał iść.
Dzięki Master!
Czuje się wyróżniona, że mogłam
być załogantem Pana Kapitana!
Łączę wyrazy szacunku,
Ewa