ODLICZANIE

Taka zmiana kraju raz na jakis czas ma pozytywny wplyw na zdrowie psychiczne dotycznego. Pare miesiecy po zmianie adresu kregi przyjaciol sie przezedzaja, w majlu zaczyna sie robic pusciej, ale szafa gra. Ci co zostali, juz tak beda mieli (miejmy nadzieje).

Wlasnie otrzasam sie z szoku, bo moja zdecydowanie najlepsza kolezanka z bylej pracy powiedziala mi, ze mam sie nie gniewac, ze nie pisze, ale ona nie ma ze mna o czym mowic. Bo o pracy juz nie a innych tematow jakby nie ma. Wlasciwie, to jestem jej wdzieczna za szczerosc, bo lepiej tak niz widywac sie na sile. Jasne, ze zmiany obserwowalam juz conajmniej 2 miesiace, ale jakos nie chcialam zaakceptowac, ze nadchodza. I zrozumiec.

Mam ochote napisac pare bluzgow, bo czuje sie zawiedzona. Napisze lepiej, ze mi przykro, ze zycie jest wlasnie takie i, ze nie zamierzam z tego powodu mniej wierzyc ludziom. Nawet jesli moze nastac sytuacja, ze ktos sie ze mna przyjazni z niezupelnie kosher powodow.

Koniec koncow lepiej miec przyjaciol, ktorzy lubia mnie teraz – jako bezrobotna, niz tych, ktorzy lubili mnie bo bylam ich szefem… lub mysleli, ze wroce. Všechno zlé je pro něco dobré.

Lzy uschna a ja doogladam te 3 miesiace Mladej Fronty DNES, ktore mam w planie dzisiaj zobaczyc. I pojde do domku.

____________

oczywiscie, ze biore pod uwage, ze jestem tak bezgranicznie nudna, ze miala powod to napisac. Albo, ze ja zameczalam jakims tematem (przyznaje, ze sie kontrolowalam) wiec chyba nie, ale co jezeli? Bede miala powod to przemysle jeszcze dlugo.

MEZCLAR – czyli ogłoszenia drobne

  1. poznałam „drugą Czeszkę”, jest całkiem
    sympatyczna i mieszka tam gdzie ja miałam mieszkać, ale się bałam. Uczy
    się hiszpańskiego od 5!!!! lat… nie dziwo, że się wcale nie boi czy zda
    egzaminy 🙂
  2. idziemy razem do kina na „Wyznania Gejszy”
    dzisiaj na 18:45. Nieaktualnie. Nie idziemy. Właśnie mi napisała, że się w parku przeziębiła. No nic to….To może sama?
  3. dostałam grzejnik pod stół, to taki tutejszy wynalazek,
    coby Ci nie marzły nogi jak długo siedzisz przy stole, dla mnie jak
    znalazł, bo siedzę długo przy stole.
  4. Pani chyba nie może znaleźć kogoś na drugie
    łóżko w moim pokoju, bo mi zaproponowała, żebym płaciła więcej i miała
    pokój dla siebie. Powiedziałam, że ja bym bardzo chętnie mieszkała z kimś
    kto mówi po hiszpańsku;), żebym nabrała więcej praktyki. Ale jeśli się nie
    znajdzie to mogę płacić, ale nie więcej niż 200 EUR total (włącznie ze
    światłem), bo więcej po prostu nie mam. Powiedziała, że nie wie czy bym
    wtedy oszczędzała światło, a ono bardzo drogie… ale, że się zastanowi. OK.
    Co ja mogę? Chciałabym mieszkać sama w tym wieeelkim, pieeeeknym pokoju, ale jeść
    muszę.
  5. Czeszka powiedziała, że na geografii będą nas
    ponoć traktować lepiej jako Erazmusków z geografii, to może ja sobie przypomnę, że
    lubię geografię (może i lubię ale NIC nie pamiętam:) kosztem przedmiotów
    na innych fakultetach? Ale tę ekonomię sobie chyba jednak zostawię. Mnie
    to po prostu interesuje, co ja mogę? A, że będę musiała się dużo uczyć…..
    chyba raz kozie śmierć, ale zobaczymy.
  6. robiłam sobie wczoraj test na stronach
    instytut Cervantesa. Wyszło mi Intermedio +, no nic moc, jak mówią
    południowi sąsiedzi. Ale po 3 miesiącach nauki i 0 powtarzania od tego
    czasu, to chyba nie AŻ TAK ŹLE. Od dziś wieczorem planuje się jednak
    trochę pouczyć.
  7. wczoraj się też planowałam pouczyć, ale aż po
    krótkiej drzemce… na którą udałam się o 20:00. Wstałam o 8:00 rano. Taki
    ze mnie „pracuś” kuleeee.

¡HASTA UN DÍA, SALAMANCA! BIENVENIDO MADRID!

To już dzisiaj! Odjeżdżam do
Madrytu! W piątek lecę do Pragi! Więc nie wiem dokładnie kiedy się odezwę, choć kto
wie, może napiszę parę słów z Madrytu:) A już niedługo Święta. Same dobre
wiadomości!

Salamanca jest przepiękna, to
dobre, przyjazne ludziom, historyczne miasto, pełne pozytywnej energii. Gorąco
polecam! Polecam wszystkie miasta, które widziałam, na razie, w prowincjach:
Castilia-León i Castilia-La Mancha, Madryt i Andaluzja. Ludzie są sympatyczni a szynka
świetna!
Teraz nadszedł czas lepiej
poznać Madryt.

Wszystko musi się kiedyś
skończyć, dlatego nie rozpaczam tylko czekam na nowe przygody! W ciągu nadchodzącego
miesiąca, w pracy, czekają mnie liczne wycieczki na Węgry, poza tym, na pewno, z
dwa razy, trzy razy będę w Polsce, chciałabym jechać na narty a potem, mam
nadzieję, znowu Hiszpania, tym razem Sevilla. Ponoć w Andaluzji najładniejsza
jest właśnie wiosna.

W Madrycie zamierzam zobaczyć
Prado (Museo del Prado) i Centrum Sztuki Królowej Zofii (Centro de Arte Reina
Sofia). Przede wszystkim Guernikę Picassa i obrazy Salvadora Dali. Nawiasem mówiąc, Dziadek Adam mówił, że Picasso zaczął swoje
kolorowe okresy, kubizm, impresjonizm itd, bo nie umiał porządnie rysować.
Pozwolę sobie, wyjątkowo, nie zgodzić się z Dziadkiem. Widziałam wczesne rysunki
Picassa i były świetne, a jak raz postanowił ponabijać się z Salvadora Dali, też
uchwycił wszystkie cechy charakterystyczne dla jego twórczości (podobny numer
jak Słowacki wywinął Mickiewiczowi w Panu Beniowskim: „Czymże jest ból? Jedną
chwilką! – Jak mówią w Dziadach Mickiewicza chóry”). Choć rozumiem, że kubizm i
dalsze izmy nie musiały Dziadza zachwycić.
No nic, to całusy i lecę! O 15:00
autobus. O 17:30 powinnam być w Madrycie.
Tylko jak ja przeżyje te półtora
miesiąca bez „siesty”??? No nie wiem, nie wiem!

P.S.
HASTA UN DÍA – a nie hasta
luego, albo hasta pronto, bo to ponoć przynosi szczęście i naprawdę się wraca,
albo spotyka jeśli mówimy o osobie. Przynajmniej tak twierdzą wszyscy
mieszkańcy ameryki południowej, których tutaj poznałam. Bez wyjątku przesympatyczni,
wykształceni ludzie! Nic, tylko wierzyć 🙂

NOWY DOMEK

A wiec przeprowadzilam sie. Mieszkam teraz z Hiszpanka (ok. 40 letnia) i jej coreczka – ma 4 lata i nieustannie gada, jak Niedzwiadek, wiec mam trening. Mysle, ze to bedzie ciekawe doswiadczenie na te 2 dni, ktore mi pozostaly. Nieomal darmowe nieustanne konwersacje (malej buzia sie nie zamyka). Poza tym na prawde czuje sie lepiej jak nikogo nie oszukuje, a gdybym zostala w mieszkaniu szkoly tak wlasnie by bylo. Pan Boski wlasnie napisal, ze prawie spoznil sie na lotnisko, ale jak dotarl to sie okazalo, ze samolot na 1,5h spoznienia… za to on ma tylko plecak i kase, bo zaspal. No to bedzie smiesznie. Pewnie mysli ze w Hiszpanii jest cieplo a tu -3C. Lece na nastepne zajecia. Buziaki!

P.S. Bez polskich liter, bo szkola jakos nie dysponuje polska klawiatura a domu dzio(u?)rki na wtyczke sa za male, wiec nie moge wlaczyc komputera.

P.S.II Wczoraj bylam z Niemka na mszy. Lekko mnie zdziwilo, ze tak chciala na msze a nie wie o co chodzi. Juz wiem, jest Luteranka. I teraz ciekawostka – o dziwo ich koscielne "zasady" sa duzo bardziej liberalne niz nasze. Np. ze spokojem udala sie do komunii… bez spowiedzi. W moim wypadku 15 letnia indoktrynacja zrobila swoje… moge nie chodzic regularnie do kosciola (albo nieomal wcale) ale zasady znam i kropka :))

TAJEMNICZE ŻYCIE SŁÓW

„La vida secreta de las
palabras” (The Secret Life of Words), 2005, scenariusz i reżyseria Isabel
Coixet.
Na polskich stronach
internetowych nie znalazłam żadnych informacji dotyczącej powyższego filmu,
więc przypuszczam, że jeszcze nie wszedł do kin. Mam nadzieję, że się pojawi.
Smutna perełka. Kolejna dobrze wykorzystana godzina z kawałkiem.

Akcja filmu toczy się powoli, na
początku nieomal bez słów, momentami przypomina obrazy Larsa von Triera
(„Tańcząc w ciemnościach”), ale nie ze względu na szalejącą kamerę czy muzykę,
ale raczej szarość, codzienność opisywanych dni. Momentami ma się wrażenie, że
są czarno-białe choć kolorowe.
Główne postacie to: Hanna (Sarah
Polley), której historie poznajemy małymi kroczkami, bo ona te słowa bardzo
oszczędza, żyje tak jakby jej, w jej życiu, właściwie nie było i Josef (Tim
Robbins), którym Hanna opiekuje się w ramach „wakacji”. Josef, który uległ
wypadkowi, bo chciał uratować przyjaciela, którego w pewnym sensie zgubił, jest
przejściowo niewidomy, więc chce mówić, żartować, słyszeć, może usłyszeć, że
nie jest winny. Hanna nie może mówić, bo wydaje jej się, że milcząc ucieknie
przed wspomnieniami, przed przeszłością, dlatego odzywa się tylko wtedy, kiedy
uzna to za absolutnie konieczne. A wszystko to dzieje się na wymierającej
platformie wiertniczej, w warunkach nieustannego szumu maszyn, pustki, morza, z
gęsią w tle.
Główni bohaterowie powoli
znajdują nić porozumienia, jaką tajemniczą empatię, pomimo tego, że ich
przeszłość jest skrajnie inna, krok po kroku zdradzają temu drugiemu, co tak
bardzo ich boli, że obojgu wydaje się, że dalej nie mogą żyć.

Być może nie było to zamiarem autorów, ale na mnie największe wrażenie
zrobiło te niewiele słów, które mówiły o wojnie na Bałkanach. O tym co czują
ludzie, którzy przeżyli. Bez najdrobniejszej drastycznej sceny nauczyłam się
więcej niż z wszystkich reportaży czy dzienników, jeszcze w czasie trwania wojny.
To jest tajemnica, która film wyjaśnił mnie.
Chociaż myślę, że „La vida secreta de
las palabras” spodoba się każdemu, kto nie oczekuje w kinie fajerwerków. Na
filmie byłyśmy cztery: Agnes – 18 letnia Francuzka, Christie – 19 letnia
Niemka, Rosa – 27 letnia Brazylijka i ja. Młodsze dziewczęta były po wyjściu z
kina były trochę zawiedzione, że nie „działo się więcej” . Dla Rosy i dla mnie
żadne „więcej” nie było potrzebne. Więcej każdy musi znaleźć w sobie.
Następnego dnia w szkole Agnes i Christie opowiadały jak film wieczorem rósł w
ich głowach. Bardzo nas to ucieszyło. Także chyba jest dla wszystkich, choć dla
niektórych dopiero po chwili. Myślę, że warto zobaczyć.

LAZY CHICKEN – czyli ja :)

Bo niestety nie FAT LAZY CHICKEN.
A takie miałam świetlane plany na te 12
tygodni! Ale nie! Jak ktoś chce schudnąć to nie schudnie! A jak chce zgrubnąć
to za cholerę się nie da! Ten świat jest jednak trochę „na złość” poukładany:) Można
jeść jak prosiak i nic. Niedawno dostałam list od rozzłoszczonej koleżanki, która
napisała, że zawsze moim głównym zmartwieniem było bycie szczupłą. Uśmiałam się
jak norka. Bo miesiące, a w zasadzie lata, bardzo się staram…ale
zgrubnąć!!!:) Ale koleżanka mieszka daleko, deleko to nie może wiedzieć. Ale
jak wielu (ze mną włącznie;) z radością wydaje oceny na temat spraw o których nie ma pojęcia. Tyle, że ta jej
akurat wyszła zabawnie. A że
widzę chudych i grubych, no widzę. Od bycia chudym
generalnie się nie ślepnie.

Ale nie dlatego jestem lazy
chicken. Jestem, bo podjęłam męską decyzję. W związku z tym, że skoro nie
zapłaciłam za ostatni tydzień w „studenckim mieszkaniu”, to się wyprowadzę,
choć na 90% nikt by nie odkrył, że jestem tu nielegalnie. Wszyscy uważają mnie
za wariatkę. Ale ja się dziwnie czuje jak przechodzę przez światła na czerwonym,
co dopiero takie świadome oszustwo. Taki staroświecki cykor jestem, a co!?! Oczywiście
będę musiała wysupłać na to odpowiednią ilość kasiorki.
Jak się
okazało
, Kurczak jest w tym wypadku silniejszy niż Wąż w kieszeni. No dobra, przyznam się do
okoliczności wspomagającej podjęcie takiej a nie innej decyzji. Dzisiaj jest
niedziela. Wydawało by się, że nie może to mieć zasadniczego wpływu na końcowe rozstrzygnięcia. A jednak może. W każdą niedziele, moje aktualne współmieszkanki,
robią "uroczystą" kolację. W związku z tym, że gotowanie, a już na pewno robienie
zakupów i szacowanie potrzebnej ilości jedzenia, nie jest ich najmocniejszą
stroną ugotują zawsze dla pułku wojska, a potem większość wyrzucają. Także taka kolacja
wychodzi na jakieś 10 EUR na łebka, czyli jak w porządnej restauracji.
Oczywiście musimy zapłacić za Miguela i podobnych wspaniałych, których zaproszą. W cenę wliczona
jest nieograniczona ilość alkoholu, który jak wiadomo uwielbiam. Do tego moje
ulubione rozmowy o Miguelu, o tym dlaczego Avory znowu się upiła itp. W związku
z powyższym Kurczak dogadał się z Wężem, że skorzystam z propozycji koleżanki
Niemki i przeprowadzę się do mieszkania w którym mieszka ona. Spędzę 2 dni z
hiszpańską rodziną. Przynajmniej na koniec będę zmuszona sobie pogadać:) Pan
Boski zapowiedział, że do Madrytu przyjedzie, także z głodu nie umrę.
Pisałam,
że awaria.
Ale o Świętach postaram się z nim nie mówić. Wolę mieć dobry humor
(ciekawe jak długo wytrzymam).

MATCH POINT

Nie obejdzie się bez kolejnej
recenzji. Bardzo lubię kino, to jedna strona medalu, druga to lenistwo. Zawsze
z nieskrywaną radością wybieram najbardziej „leniwe” sposoby nauki języka, do
których kino niewątpliwie należy. Film zrozumiałam cały, aż się przestraszyłam 🙂

A więc Match Point – nowy film
Woody Alena. Reżysera generalnie nie lubię (chyba jeszcze nie dorosłam), ale do
kina poszłam, bo słyszałam, ze film jest inny niż jego pozostałe filmy, co
okazało się być prawdą. 1. Nie był kręcony w NY – czyli standardowo, ale po raz
pierwszy w Londynie. 2. treść zadziwiła mnie prostotą, która również jak dotąd
moim zdaniem głównym przymiotem filmów Allena nie była. Film był prosty, ale ciekawy
moralnie. Wychodziłam z kina z poczuciem zadowolenia, że sprawiedliwości NIE
stało się za dość.

Match Point nie dotyczy gry w
tenisa, jak się przeważnie wszystkim wydaje, ale szczęścia.
Drobnych momentów w życiu, które
mogą je zasadniczo zmienić. Z pozoru absolutnie nie istotnych faktów, które
mogą zmienić nasze „być albo nie być” w bardzo definitywny sposób.

W rolach głównych: Brian Cox,
Matthew Goode, Scharlett Johansson (która jest piękna, ale jakoś jej nie lubię.
Muszę przyznać, że grała dobrze) itd…

Film trochę mnie przestraszył.
Że tyle jesteśmy w stanie zrobić dla zachowania wygody egzystencji jaką aktualnie
mamy. Tak tak. Złudne, ale bezpieczeństwo jest nam bardzo potrzebne.
Mnie na pewno. Nie, dla aktualnego ułudnego spokoju na pewno nie byłabym w stanie rozważać zabójstwa, na
przykład. Ale czasem zupełnie bez sensu trzymam się gałęzi na której wiesze, i
jest mi cholernie niewygodnie, a mogłabym odrobinę spaść i może tuż tuż pode
mną byłaby kupa liści… ale czy bez widłów w środku?

Film jest właśnie o ryzyku
skakania z wysokiego drzewa w kupę kolorowych liści, w których z dużym
prawdopodobieństwem będzie dużo grabi i siekier i jeży itd. Ale jeśli się nie
skoczy, skończy się kolorowe życie. Więc główny bohater skacze… Ja bym, mam nadzieję, nie skoczyła.

Jak głosi reklama: Pasión,
Tentación, Obsesión.
Myślę, że warto.

ŚWIĘTA, ŚWIETA I PO ŚWIĘTACH

Sprawa zakończyła się zgodnie z
oczekiwaniami, może tylko nieco wcześniej niż się spodziewałam. I to z mojej
inicjatywy, żeby agonia nie trwała zbyt długo.
Okazało się, że Pan Boski
planuje powrót na łono rodziny w 1 (Pierwszy) Dzień Świąt, pociągiem o godzinie
12:00 ( w południe). Więc podziękowałam mu za współpracę jeśli chodzi o Święta…

Kilka tygodni temu napisał czy
powiedział, że „z radością spędzi Święta Bożego Narodzenia w domu mojej Siostry
ponieważ wie, że to dla mnie ważne, a bardzo mu na mnie zależy”. Byłam
zachwycona, choć zastanawiałam się z której strony nadejdzie atak. Byłam raczej pewna że, nie wiedziałam kiedy.

We wtorek spytał się czy może
wracać już w pierwszy dzień Świąt. Odpisałam, że to szkoda, ale że Wigilia jest
dla mnie najważniejsza, i że spoko, jeśli odjedzie wieczorem.
Bardzo się śpieszył żeby kupować
bilety (wiadomo jak trudno dostać bilet na pociąg w dzisiejszych czasach,
trzeba kupować z 2 tygodniowym wyprzedzeniem), więc czułam, że coś nie gra.
Odnośnie drogi „tam” nie było problemu, uzgodniliśmy termin, ale nie chciał mi
odpowiedzieć kiedy dokładnie odjeżdża (pociągi z Petrovic, Karvine lub Ostrawy
jadą nieomal co godzinę). Po trzecim z rzędu pytaniu kiedy on zamierza wracać …
wyszło szydło z worka… „jadę o 12:00 w Pierwszy Dzień Świąt, to była w zasadzie
jedyna możliwość”. Rzeczywiście, spędzi ze mną Święta, bo to dla mnie takie
ważne. Nawet się uśmiałam. Odpisałam, żeby poinformował rodziców, że będzie w
domu całe Święta, bo jechać do Polski na 1 dzień jest niepoważne. Nawet nie
pipnęłam, że nie ma mnie od 3 miesięcy a Święta są tydzień po przyjeździe.
Odpisał, że „dla niego to była zasadnicza decyzja, w domu wszyscy są smutni, że
nie będzie z nimi, a ja mam zły humor
(ciekawe dlaczego? prip. autora) i wszystko psuję”. (W domu? po 4,5 roku mieszkania razem, w domu?). Odpowiedziałam, że sam obiecał, że Święta
spędzi ze mną, nie kawałeczek Świąt i że może już czas wydorośleć. 1 dzień to
nie Święta. No i że było nie było, wycofuje się z raz danej obietnicy (gdyby
zechciał po 4,5 roku nauczyć się polskiego i byłby to w stanie przeczytać,
powiedziałby, że on to tylko powiedział a nie obiecywał -standard).
A teraz jego respons, otóż: „Tego
właśnie się spodziewał. Święta spędzi z ludźmi, którzy mają dobry humor. A ja
powinnam udać się do psychologa, bo w innym wypadku całe życie będę
nieszczęśliwa. I że to jego ostateczna decyzja”… nie odpisałam, żeby
przypomnieć, że decyzja była jakby moja, szkoda kasy. A, że jestem wariatką
mówi/pisze zawsze jak odwala podobny numer (czytaj: często). Oczywiście jest to moja subiektywna opiniia, że nie zachowuje się fair w tym wypadku.
Może todo el mundo (cały świat) myśli, że to on
zachowuje się normalnie.
Ale to blog, mogę sobie pisać
własne subiektywne opinie. On może napisać swój lub dodać komentarz, jak mu się
podoba:)

Ciekawa jestem czy przyjedzie do
Madrytu. Jeśli nie i tak z chęcią zobaczę Prado i Muzeum Królowej Zofii (Dali,
Picasso itd.). Na spanie i jedzenie w Madrycie powinno mi wystarczyć (nawet po
tych 30 EUR za 2 noclegi tutaj – też jego pomysł, żebym nie była w szkole i płaciła
za noclegi do końca, bo on się będzie nudził!!! w Salamance). Jakoś te cholerne
rzeczy przeniosę jak będzie trzeba. Muszę uważać, bo w Madrycie bardzo kradną.
A na lotnisku zobaczymy, albo zapłacę nadwagę, a jak mi nie wystarczy kasy, to
coś zostawię (mam mały tygodniowy limit na czeskiej karcie i pierwszy raz w
życiu tego żałuję).

Muszę zacząć podchodzić do spraw
pragmatycznie.
Może jeszcze 16 razy zmieni zdanie. Spokojnie, to tylko awaria.

MARZENIA SPEŁNIAJĄ SIĘ PRAWIE ZAWSZE

Od wczoraj ciągle jeszcze myślę
o Rejsie. Czasem te myśli przychodzą i nie tak łatwo wyrwać je z głowy. Masz
racje. Życie po rejsie, nawet po tylu latach jest inne niż życie innych. Taka
niepełno albo nadpełnosprawność. Ale nie możesz zaczynać rozmowy z nowo poznaną
osobą od „jestem zimna a czasem zamknięta, bo nie wiem jakim jesteś
człowiekiem. Nie poznałam Cię w ekstremalnych warunkach, a ten teatrzyk teraz,
to nie dla mnie”.

Pewnie się nad tym nie
zastanawiasz, ale ludzie bardzo się zmieniają jak jest trudno.
Na morzu widzisz to ekstremalnie. A jak o tym
wiesz, patrzysz na wszystkich przez pryzmat tego odkrycia. Na przykład jak
miesiąc, codziennie widzą ciągle te same twarze i wodę i nic więcej. I słyszą ciszę. Wiatr
wieje tak równo i spokojnie, że ma się wrażenie, że nie wieje wcale. Albo
odwrotnie jest tylko woda, nawet powietrze chwilami zamienia się w wodę. Jest piekielnie
zimno, ale nie ma zmiłuj się. Masz zadanie i ograniczoną możliwość decydowania
o własnym losie. Wszyscy zależą od wszystkich. „Statek utonął, bo pudełko
zapałek nie było na swoim miejscu”. Wielu „kochanych”, „sympatycznych” ludzi na
lądzie, na morzu zmienia się w potwory. Wychodzą z nich „drugie dusze”, te
które tak ładnie ukrywają jak żyją tylko dla siebie. Często są to Ci
empatyczni, mili ludzie, którzy pierwsi podają Ci rękę… a Ty myślisz, czy aby
nie ZA szybko? Piszę o morzu, ale myślę
o próbach generalnie. Jak jest już bardzo źle, a ktoś musi ryzykować nie tylko
dla siebie. Mnie wzięli na ten Rejs między innymi dlatego, że poznali mnie rok
wcześniej. Wiedzieli, że nie jestem specjalnie łatwa we współżyciu, ani
przesympatyczna, jak wielu innych, którzy wysłali aplikacje albo nawet byli na
obozie kwalifikacyjnym, których nie wzięli. Wiedzieli też, że się nie zmieniam.
Że jakieś dziwne zasady, które sobie wymyśliłam są niezależne od warunków
zewnętrznych. Nie szukam wymówek, jestem.

Ciągle o tym myślę. Bardzo
chciała bym znaleźć Mastera, żeby wysłać do niego ten list. Ma teraz ponad 70
lat, więc w Internecie nie ma za dużo informacji o tym co porabia
(myślę, że ma syna, też kapitana, co nie ułatwia). Chciałabym,
żeby go dostał. Żeby wiedział, że potraktowałam jego słowa poważnie. Bo ten
list zaczynałam pisać już tysiąc razy. W myślach, na papierze, różnie. Spróbuje
go odnaleźć, może adres w książeczce żeglarskiej jest ciągle aktualny, albo coś
wymyślę. Nie będę o nim pisała, bo znowu by mi wyszło na strony i strony. Zna
chiński na przykład, nie wspominam o wielu językach europejskich. Jak mówi
Master słuchasz, po prostu. O mnie mówił, że mam wzrok wiedźmy i że jestem
jedyna, której boi się przeciwstawić, jeśli już coś chcę. Dlatego nawet jego
żona posyłała mnie za Masterem jak chciała jakąś sprawę załatwić szybko. Ale
może to dlatego, że nie chciałam zbyt często, tylko bardzo.

Siostra, wiesz, ja nie jestem
pewna kto jest lepszy i ważniejszy, ten co czeka na brzegu czy ten co płynie …
Każdy jest inny i każdy tęskni za przeznaczeniem drugiego. Żeby choć czasem
spróbować drugiej opcji. Dobrze wiesz, że chciałabym się zatrzymać, ale
jeszcze nie czuje, że mogę. Tak jak Ty nie czujesz, że możesz wyruszyć.
Przyznaj sama, nie chciałabyś być tułaczem, po prostu potrzebujesz czasem mieć
czas wędrówki, a nie być opoką dla całego okolicznego świata, który myśli, że
ma do Ciebie prawo. A ja robie dokładnie tak samo, wracam do Ciebie i paru
nielicznych:)

Ale zdradzę Ci jeden mój "sekret", potwierdziłam go ze 100 razy: marzenia
spełniają się prawie zawsze (choć niestety nie zawsze wtedy kiedy tego chcemy
najbardziej, ale to inna sprawa).
Tylko musisz wiedzieć czego chcesz. Także przyjdzie czas, że będziesz dużo
podróżować. I Ty będziesz pisać blog, a ja będę go czytać codziennie rano
(razem z oholismickiem:). Tylko, że to będzie za chwilę.

DO KPT.Ż.W. ANDRZEJA DRAPELLI

We wrześniu 1993 roku, dokładnie
rok po powrocie z Rejsu, nieomal wszyscy uczestnicy Columbusa na s/y „Zawisza Czarny”,
czyli dla nas na „Zawiasa”, spotkali się w Gdyni, żeby powspominać, pośpiewać,
pomarzyć. Nie było Marka Jabłońskiego, bo nie mógł wyrwać się z radia, a potem
już nigdy go nie zobaczyłam. Dwa lata później zginął w wypadku samochodowym.
Moja pierwsza, wielka platoniczna miłość…Wyłam pół dnia, jak Kuba zadzwonił, że
Marek umarł. A kochany Pan K. znosił to z wielką cierpliwością.

Właśnie, na spotkaniu był Kuba
Derech – Krzycki, „mój oficer”, nie wiem czy jeszcze ciągle poseł, ale zawsze
wspaniały żeglarz, człowiek o niesamowitej inteligencji a wtedy jeden z moich
najlepszych przyjaciół. Pisaliśmy do siebie, co najmniej 2 razy w tygodniu.

Podczas spotkania Pan Kapitan
Andrzej Drapella – dla nas Master, poprosił, żebyśmy napisali co zmienił w
naszym życiu Rejs. I że mamy odpisać do miesiąca. Kapitan jest pierwszy po
Bogu, rozkazy wykonuje się bez mrugnięcia okiem. Ale już wtedy wiedziałam, że
do miesiąca nie odpiszę, bo ciągle jeszcze nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
Master, przepraszam, że kazałam Kapitanowi czekać tak długo.

Na dworzec w Katowicach
odprowadzała mnie Siostra i Zuzia, która jak już trzeba było zacząć machać,
filozoficznie stwierdziła „ Siostra! zobacz, ten pociąg jedzie do Ameryki”.
Jechał daleko dalej. Przejechał całe moje życie tam i z powrotem i pewnie nie
tylko moje. Minęło 12 lat. Może teraz potrafię powiedzieć już nieco więcej.


Master!
Kiedy po pół roku na Zawiasie
weszłam do swojego pokoju, stwierdziłam, że rodzice chcieli mi zrobić
przyjemność i zmienili łóżko i ustawienie pokoju. Powiedziałam „dobranoc”, była
jakaś piąta rano i zaczęłam ryczeć. Nie wiedziałam co się dzieje. Co ja robie w
tym dziwnym świecie w którym nie dzieje się NIC? Nie ma wacht, nie ma pracy „w
rejonach”, nie ma kambuzu, pentry, nie ma szorowania pokładu tak długo aż gumki
między klepkami będą białe. Za to jest pełno ludzi, którzy ciągle pytają się o
jakieś nieistotne sprawy.

Rano wstałam i poszłam do
szkoły. Na schodach przedstawili mi Kale, później najlepszą przyjaciółkę z
liceum, ale ja byłam ślepa. Potem zaczął się kołowrotek opowiadania. Ile
portów? 28. W jakich krajach? Trudno tak wymienić, 10? No to mapa i lecimy. I
tak na każdej lekcji. Maskotka sezonu. Z „ich szkoły” ktoś był na Columbusie.
Dziś to rozumiem, oczywiście. Ale wtedy byłam tak strasznie zagubiona. Nie, nie
miałam żadnych problemów w szkole czy w domu. Ale nie umiałam przestać myśleć o
rejsie, o ludziach, o oceanie, o wielorybach. Jeśli otwierałam usta, to tylko
po to żeby coś o tym powiedzieć. Nie umiałam zacząć znowu żyć w świecie w którym
problemem jest trója z maty. Problemem to jest jak pójdzie szew przez pół
bezana i trzeba szyć cała wachtę w ciemnościach, a wieje dziewiątka, więc Cię
nie zwiewa tylko dlatego, że jesteś starannie przypięty do żygliny (zwłaszcza
jak ważysz 50 kg).
Ale i to nie jest problem. To jest dopiero życie. Jak wieje, woda jest wszędzie
i zanim doniesie się herbatę na „oko” czyli jakieś 6 metrów, już jest zimna i
słona. Życie jest wtedy jak musisz skupić wszystkie nerwy, żeby wleźć do tej
przeklętej, brudnej zęzy, w której jest tak ciasno, że mieściłam się tylko ja,
ale nie mogłam się pomylić bo bym tam uwięzła. A wejść było trzeba, bo ziemniak
wpadł do wypływu wody. Boże, jak ja się bałam! Żyje się wtedy jak 3 tygodnie
pije się tylko sok grejpfrutowy, bo zalało zbiorniki słodkiej wody. Albo
passaty, dni i tygodnie ciszy i nieznośnego upału. Zaczęłyśmy z Dominiką robić
buty ze sznurka. Mechanik chodził ze szczoteczką do zębów – „pieskiem” na
sznurku. Naprawdę tylko dla żartu? Potem szkoła to była zabawka. Żadne ryzyko.

Ten rok, albo i dłużej
spotykaliśmy się co najmniej raz w miesiącu, nieomal wszyscy z Rejsu, w różnych
częściach kraju. Nie umieliśmy mówić z nikim innym, tylko ze sobą. Nikt nas nie
rozumiał. Byliśmy pomyleni. Żeby wrócić
na „Zawiszę” dalibyśmy się pokroić. Popłynęłam wtedy na jakiś weekendowy
rejsik, w ramach załogi stałej. Przychodzę na kolację a tam puste stoły. Więc
pytam się oficera: „Gdzie są wszyscy?” „Jest im niedobrze!” „Ok, a teraz jakiś powód
dlaczego nie siedzą przy stole?”.

I to jest pierwsza rzecz, której
nauczył mnie rejs. Nie ma „nie mogę”. Nie ma „jestem zmęczona”. Mogę nie
chcieć. Mogę wszystko. A już na pewno mogę spróbować. To dzięki rejsowi mogę
pracować tyle, ile trzeba, a jak to konieczne to nawet 17 godzin. Trzeba się
tylko skupić i mieć cel. Wewnętrzną dyscyplinę. A więc wewnętrzna dyscyplina.
Zabić się, ale skończyć, jeśli myślisz, że gra jest warta świeczki.
Po roku powiedziałam dość. Ja
jestem szalona, ludzie wokół za chwile zaczną mnie nienawidzić jeśli nie
przestane mówić ciągle i ciągle o Rejsie. A było o czym mówić. Prawie pół roku.
Ale wystarczy.

Zafascynowana Markiem zaczęłam
pracować w radio. Było świetnie. Dziewczyny mogą potwierdzić. Teraz żadna z nas
nie ma problemu z formułowaniem myśli, wystąpieniem przed dowolną ilością
słuchaczy.
Tematy Małej Kadry – czyli krótkie
prezentacje po których następowała zwalająca z nóg, bezlitosna krytyka ze
strony wszystkich skutecznie nauczyły mnie mówić tak, żeby ludzie chcieli mnie
słuchać. Żadne „eee” i „iiiii”. Wszystko ma znaczenie: dobór słów, anegdota tu
i tam, gestykulacja. TREŚĆ.
Nigdy nie pozbyłam się nawyku
oszczędzania wody. 1,5 litra na dzień, na głowę na wszystko z wyjątkiem picia
efektywnie zapadają w pamięć. Zawsze zakręcam wodę przy myciu zębów. Albo myjąc
garnki pod bieżącą wodą czuje zabawne wyrzuty sumienia. Co ja głupia robię?
Po tym strachu w wąskiej,
ciemnej zęzie, gdy najmniejszy nieskoordynowany ruch powodował, że się
„zacinałam” wielkim sztormiaku sprawił, że trochę boje się małych przestrzeni.
Ale poza nimi niezbyt wiele jest w stanie mnie przestraszyć. Poradzę sobie. Albo
inaczej, boję się wszystkiego i świadomie wybieram to „straszne”, żeby pokonać
samą siebie. I wygrywam. Nie ma innej opcji. Nawet przegrana jest wygraną, bo
otwiera następne drzwi.
A przede wszystkim rejs wysłał
mnie w drogę. Zmienił mnie w podróżnika, który szuka, kolejnej TAKIEJ przygody.
Już schodząc z trapu „Zawiasa” powiedziałam, że nie zgadzam się, żeby to był
rejs mojego życia. I nie będzie. Szmat czasu przede mną, dużo rzeczy do
zobaczenia. Ale mnie co jakiś czas wygania w drogę. MUSZĘ iść sprawdzić. Muszę
zobaczyć. Żeby żeglować nie jest potrzebne morze, ani nawet woda.

Choć chciałabym znów przeżyć
taki dzień, jak ten koło Nowej Finlandii, jak najpierw widzieliśmy górę lodową,
a potem nagle, na raz przypłynęły wieloryby i orki, i mnóstwo delfinów, które
bawiły się jak zwykle w szalone piruety. I latające ryby. Staliśmy jak wryci.
Jak z filmów Disneya! To nie mogło się dziać naprawdę. Ale działo się. I ciągle
jest w nas. Bo Master zdecydował, że weźmie nas – większe dzieci (no dobra, byłam
najmłodsza, Dominika płynęła z rodzicami) i pokaże nam świat.

I pokazał tak skutecznie, że
teraz nie umiemy przestać.
Ja nie umiem. Bo już niewiele
wiem o reszcie załogi.
Co Rejs zmienił w moim życiu? Wszystko
chyba. W dużym stopniu ukształtował mnie jako człowieka. Otworzył szerzej oczy,
osmagał wiatrem i kazał iść.
Dzięki Master!
Czuje się wyróżniona, że mogłam
być załogantem Pana Kapitana!
Łączę wyrazy szacunku,
Ewa