Melduje poslusznie, ze powrocilysmy szczesliwie z samodzielnej wyprawy do Wiednia. No dobra, przywiozl nas Boski, ale tam dotarlysmy zupelnie same. A nie bylo letko!
Sprawdzilam godzine odjazdu pociagu, dotarlysmy na dworzec (mieszkamy 5 minut od), a tu sie okazalo, ze pociag jedzie troche pozniej niz w rozkladzie. 15 minut co to za roznica.
Sprawdzilam na wyswietlaczu, odjazd z peronu 4. Bardzo mily Pan pomogl mi zniesc wozek z Goska do przejscia a nastepnie wniosl go razem ze mna na peron 4.
Czekalysmy, czekalysmy, nie bylo ludzi za to przyjechal pociag do Koszyc. Hmm… i jeszcze jakis. A tory przy peronie 4 byly 2 (slownie: 2)! Zaczelam sie pytac pojawiajacych ludzi czy z tego peronu jedzie pociag do Wiednia. 3 niezalezne osoby potwierdzily, ze jedzie.
Jedzie! No to git. Czekamy…
5 minut przed nowym terminem odjazdu pociagu przyszla pani, ktorej wczesniej sie pytalam czy to na pewno wlasciwy peron z informacja: ze co prawda tego nie oglaszali, ale ona ten pociag zna i on stoi na peronie I czy mi nie pomoc z wozkiem? Pomoc!
Przybieglysmy na peron I, wsiadlysmy i pociag odjechal…
W pociagu Gosia postanowila dostac ADHD wiec mialam duuuzo pracy, zeby zajac ja te 60 mionut drogi. Udalo sie a w Wiedniu czekali na nas dziadkowie.
Dzisiaj byl wiekopomny dzien, Gosia adoptowala dziacka. Dotad bali sie siebie nawzajem i raczej bezdotykowo na siebie spogladali. A dzis dziadek siedzial na kanapie w mieszkaniu Siostry Boskiego a Gosia hop wskoczyla na walizke a z walizki hop na kanape i siadla sobie obok dziadka. A reszte dnia (do odjazdu) spedzili razem.
Koniec zgloszenia.