po 2 tygodniach intensywnego podrozowania tu i owdzie wrocilysmy do Bratyslawy.
Pochwale sie, ze w ramach podrozy pomknelysmy same (Gosia i ja) pociagiem z Pragi do Bohumina do Siostruni a pare dni pozniej z Bohumina do Brna gdzie odebral nas Boski. Mloda znosila podroze dzielnie.
Zauwazylam, ze Kolezanka duzo latwiej i szybciej uczy sie czeskich niz polskich slowek. Niby ja spedzam z nia najwiecej czasu, okazuje sie jednak, ze tatus czy babcia mowia jakos tak atrakcyjniej i mam wrazenie, ze czeskich slowek zna conajmniej tyle samo co polskich.
Czasem dziala jak Google. Jak przyjechalismy do Siostruni pokazala na wozek i mowi do niej: kočarek – wozek. Mnie czesto pokazuje na niedzwiadka i mowi: miso- meďa
W kazdym razie zastanawiam sie czy nie zaczac mowic w domu po polsku. Probowalam wczoraj, Boski sie wsciekal. Mysle, ze rozumie tylko mu wygodniej jak mowie po czesku. Jakbym wytrzymala pare dni to moze by sie przyzwyczail? Zobaczymy. Bo juz nie mam pomyslu, czytam jej po polsku, gadam z nia po polsku a i tak czesto wybiera czeski jak ze mna mowi. Oczywiscie ciesze sie, ze zna duzo slowek po czesku, ale ja chce zeby kiedys mowila tez po polsku a cos mi sie wydaje, ze czeka mnie w tej kwestii ciezka walka.
U Siostruni okazalo sie, ze najbardziej na swiecie kocha Matylde i Niedzwiadka. A o drobnych kryzysach osobowosci kiedy darla sie w sklepie jak opetana wole nie pamietac, bo dzisiaj jestesmy same, dzien jest spokojny i dobrze nam tak.