Wyjazdy do tesciow, zwlaszcza takie zakonczone niezbyt przyjemnie, to dla mnie szalony stres. Ciagle jeszcze przezywam cala sytuacje.
Tradycyjnie, jak co roku i jak zawsze po dluzszych odwiedzinach u Tesciow, w Sylwestra sie rozwodzilismy, bo jednak Boski musial strzelac fochy. Potem okazalo sie, ze dzien wczesniej gadal z Boska Starsza i wydaje mi sie, ze nawet sie z nia o mnie poklocil. No, moze nie wyobrazaj sobie tej klotni zbyt barwnie, bo pewnie chodzilo tylko o delikatne zwrocenie uwagi, ale jednak w jego wypadku to wielka zmiana. Wieczorem sie odbrazil i bylo nawet fajnie.
Po drodze z Pragi odwiedzilismy kuzynke Boskiego w Brnie i tez bylo przyjemnie. Lubie rodzine Boskiego. Nawet jego rodzicow lubie… no w kazdym razie do czasu jak zaczna twierdzic, ze alergie Gosi pojawily sie dlatego, ze pije tylko coca cole i jem chipsy (wtf?), albo jak tesc stwierdzi, ze jestem niezrownowazona psychicznie i przewrazliwiona, bo pozwole sobie zauwazyc to czego on widziec nie chce (i to w jego wlasnym domu!!!).
Pisalam juz, ze tesc mowi do Emila – czecho-szwajcara po angielsku(???!!!) a Tesciowa mowiac do Gosi wtraca tych pare niemieckich slowek, ktore zna na przyklad…” odkurzac putzen podloge”, ogien jest haiss (nawet probowala mnie przekonywac, ze tak sie w czechach mowi???!!!).
bam…
w polowie tego wpisu, zeby bylo smieszniej, umarl mi komputer. A z nim… pare dni pracy nad moimi malymi projektemi. Na szczescie jestem juz duza dziewczynka i wiekszosc mam zapisane na dodatkowym dysku, ale i tak 2 dni to dwa dni.
What a day! Lepiej juz nic nie pisze. Jutro bedzie lepiej.