Urodziny Gosi byly bardzo fajne. Nie bylo problemow z usnieciem w sobote. Szwajcar byl ok (a konkretniej bylo 12 osob, wiec usiadlam dostatecznie daleko, zebysmy sie dobrze bawili i nie wchodzili sobie w droge). Gosia wybawila sie z dziecmi, Emil wybawil sie z Matylda, ktora poswiecila mu wiekszosc czasu kiedy byl. Bylo fajnie.
I tak fajnie bylo do odjazdu wszystkich gosci dzisiaj. Gosia byla nieprzytomna ze zmeczenia, bo ze wzgledu na dzieci szalala do poznych godzin a potem wstawala ”wczesnie”. Niestety jak przyszedl czas na popoludniowe spanie, Boski postanowil posprzeatac, poprzesuwac (rrrrrrrrrp) krzeselka itd, wiec nie udalo jej sie usnac w momencie kiedy wystarczyla chwilka. Potem nastapilo 1,5h darcia sie ze zmeczenia, ze smutku, ze wscieklosci z nieumiejetnosci usniecia a potem w koncu jednak ja jakos uspalam i dlugo spala jak kamien.
Ale taki ryk strasznie meczy, nic mnie tak nie meczy jak krzyk. Zwlaszcza jak jest to krzyk zmeczonego pisklala. Nie ze zlosliwosci czy wscieklosci, tylko taki smutny.
Najbardziej na swiecie nienawidze bezmyslnosci. Boski powinien te swoje obsesyjno-kompulsywne sprzatanie leczyc.