Boski wyruszyl na meska wyprawe w gory. Beda chodzic po Izerkach a potem pic piwo w knajpie kategorii czwartej, zeby wieczorem usnac pod golym niebem albo w lepszym wypadku w karmiku dla zwierzat albo w poniemieckim bunkrze.
Prawde mowiac lubie to na Boskim i na jego kolegach z ktorymi 2-3 razy do roku wyrusza na takie wyprawy. Czasy sie zmieniaja, chlopcy wyrosli, brzuchy sie zaokraglily, pojawily sie zony, dzieci, fura i delegacje na drugi koniec swiata, ale z poczatkiem czerwca zew krwi popycha ich w gory.
Ta, doroczna, impreza jest zwana FARYZEJSKA a to dlatego, ze podczas pierwszej edycji (teraz jest 15 czy 18 nie pamietam) zaplanowali dluuga trase, zeby skonczyc w gospodzie 3 km od punktu wyjscia – ot klamcy przebrzydli 🙂 Na zdrowie! Jak wroci przesypiemy rzeczy z plecaka do pralki, zeby zabic smrod i zwierzece talatajstwo, ktore moglo sie wkrasc do spiwora i poczekamy na 28.10 na kolejna tradycyjna wycieczke.
Zeby mamusia nie zostala szkodna Boski wzial ze soba nasza najslodsza Coreczke, ktora jutro, przed wyjsciem porzuci u swoich rodzicow w tychze gorach a odbierze w niedziele. Dzisiaj jeszcze uspi ja Boski, ale jutro po raz pierwszy w zyciu Mloda bedzie zasypiala z Babcia. Bedzie dobrze. Przed odjazdem byla na mnie troche zla, ze wysiadlam z auta, ale mysle, ze jak dojedzie do domu Babci i zobaczy ogrod a w nim roslinki, krasoludki i inne cuda to zaraz o mnie zapomni i bedzie szczesliwa.
A ja wybieram sie do kina. Na poczatek. A potem zobaczymy 🙂
___
wlasnie przeczytalam zdanie: życie jest mądrzejsze od nas – bardzo mi sie spodobalo.