Koniec lata i poczatek jesieni zapowiadaja sie meczaco.
Za chwile pojedziemy na wakacje a potem czeka nas zupelna przeprowadzka do Pragi. Zupelna to znaczy, ze tu nic nie zostanie. Nic. Ani ksiazki, ani przyprawy, ani badziewiaste ubrania, ktorych lata nie nosze a jakos nie mam odwagi wyrzucic. Wczoraj zdalam sobie z tej calosciowosci sprawe i bardzo mnie przerazila. Nie ze wzgledu na opuszczanie Bratyslawy czy mieszkania, ale na logistyke. Upchnac te wszystkie rzeczy, ksiazki do innego mieszkania w ktorym w zasadzie nie ma szaf to bedzie ogromne wyzwanie. A wczesniej spakowac? Kto to ma zrobic? My? firma, ktora wynajmie pracodawca Boskiego? Do czego?
A potem przyjdzie wrzesien a ja nagle zaczne chodzic do pracy. Praca mnie cieszy. Nie wiem dlaczego ciesze sie, ze bede robila kolejna szalona rzecz. Z drugiej strony w internetrowych czasopismach branzowych ciagle czytam o tym, ze firme maja sprzedac. Wiec czy warto wracac skoro moge byc jeszcze pol roku na wychowawczym? Co sie ze mna stanie jak sprzedadza firme? Co sie moze stac? w najgorszym wypadku mnie wywala, ale czy ja chce byc wywalona czy wole byc wywalona od razu z urlopu? Ja wiem, ze to idiotyczne mysli, bo zawsze wszystko moze byc inaczej, tylko tak sobie pisze, bo ciagle mi to zaprzata glowe.
Jak te moja prace zniesie Gosia? Niby mam wracac o 16, ale jak to bedzie na prawde? kto to wie?
Do tego pare dni po moim debiucie Boski wyjezdza na 2 dni do Warszawy a potem na tydzien do Londynu. Ja wiem, ze to codziennosc wielu moich kolezanek, ktore maja dzieci, ale i tak czuje sie taka wrzucona na gleboka wode.
Taka jestem nieco przewalcowana rzeczywistoscia. Boski natomiast jedzie na najwyzszych obrotach. Pracuje i zalatwia wszystko w takim tempie, ze mam wrazenie, ze potem po prostu usnie i bedzie spal 6 dni.
Innymi slowy nic waznego sie nie dzieje.