Ten tydzien byl bardzo meczacy. W koncu musialam zrobic jedna z zapowiadanych zmian personalnych. Osoba ktorej dotyczyly prowadzila najwiekszy zespol w moim dziale. Jest to bardzo wrazliwy czlowiek, w pewnym sensie jeszcze dziecko (24 lata), ktore chyba zbyt szybko zostalo postawione do pozycji na ktora niezuplenie ma predyspozycje.
Juz od jakiegos czasu staralam sie go przygotowywac na zmiane, ale oczywiscie kiedy to przyszlo przyszla zlosc (a ja stalam sie polska krowa), smutek i 2 dni picia na umor (jeden z powodow dla ktorego zmiana musiala miec miejsce to problemy z alkoholem).
Komunikacja zmiany i jemu i swiatu to z reka na sercu majsterstick. Na samej naradzie jego teamu na ktorej byla prezentowana zmiana tez opowiedzialam to tak jakby w zasadzie chodzilo o awans, to samo komunikacja mailem dla calego dzialu.
Na razie wyglada, ze po poczatkowym szoku chlopak jednak zostanie w firmie. Bardzo bym chciala, bo powaznie ma duzo zalet, tylko nie jest nia akurat umiejetnosc zarzadzania 10 indywidualistami.
Jestem zmeczona. Organizacja tej lagodnej zmiany byla tak pracochlonna, ze czasem przychodzilam do pracy, mijala sekunda i robila sie godzina 14. Noce bardziej przypominaly smierc kliniczna niz sen, ktory w moim wypadku zwykle jest podzielony na 10 czesci.
Wczoraj przebiegla komunikacja zmiany. Wieczorem wytanczylam sie na firmowej imprezie a w czasie weekendu bede odsypiac i czekac na ciag dalszy w poniedzialek. Mam nadzieje, ze wszystko skonczy sie dobrze.