Jak sie troche nie pomartwie, to sie dzien nie liczy.
Wczoraj Mloda usnela o 21:30 (to znaczy bardzo wczesnie). Mogla bym sie wyspac jak leszcz. Ale nie, ja musze lezec i martwic sie conajmniej do 23, potem zrobic sobie godzinna przerwe okolo 2 i wstac o 6, zeby kontynuowac zmartwienia.
Tematyka zmartwien jak zwykle roznorodna, bo ja jestem niezwykle pomyslowa.
Mam nadzieje, ze podroz zblizajaca sie wielkimi krokami wytlucze ze mnie wszystkie zmartwienia. Bede miala tyle codziennych problemikow (na przyklad jak przezyc 3 dni w samolotach i lotniskach i nie zabic siebie lub latorosli), ze moze zapomne o obowiazku codziennego zamartwiania, ktory teraz tak ”uwielbiam”.
To umowmy sie tak: ja sie za Ciebie pomartwie, a Ty sie ciesz pieknym dniem 🙂