Wrocilismy. Po porannych 26 C w Dubaju wpadlismy w sam srodek praskiej zimy. Ladowanie bylo twarde. Jeszcze nigdy nie jezdzilam na fotelu podczas przystania – coz kiedys musi byc pierwszy raz. I tak sie ciesze, ze nie odeslali nas na inne lotnisko ze wzgledu na sniezyce.
Mloda dala rade spiewajaca. Polowe drogi odbyla tylko w rajtuzkach, bo na bluzke spadlo jej pare kropel soku czego nienawidzi, ale po tym jak na Nowej Zelandii standardowo latala naga podczas gdy ja bylam zawinieta w 2 koce, przestalam sie martwic 🙂
Po 14 godzinnym locie z Sydney przyszedl do nas chlop, ktory siedzial na fotelu przed Kolezanka i powiedzial, ze jak ja zobaczyl przy wsiadaniu to mu sie zrobilo ciemno przed oczami, ale teraz musi stwierdzic, ze tak grzecznego dziecka jeszcze nie widzial. No coz. Tajemnica tkwi w Kopciuszku na ekranie telewizorka i dinozaurach do naklejania.
Dubai byl ciekawy. Taki … bez sensu. Nagle nie wiadomo dlaczego dziesiatki wysookich wiezowcow na srodku pustyni, hala do zjezdzania na nartach, najwyzszy budynek swiata. 2 dni i wystarczy, nie to nie jest miejsce gdzie chciala bym mieszkac. Campery kosztowaly w przeliczeniu ok 1000 PLN – no czy ja moge mieszkac w takim miejscu?
A w Pradze? jestem na etapie przedinformacyjnym. Zglosilam sie komu trzeba, ze jestem, ale dla pewnosci nie otwieralam pracowego maila. Do poniedzialku juz sie nic nie zmieni, a po co sie mam martwic. Prawda?
Beda zdjecia. Bardzo duzo zdjec. Postanowilam, ze zrobie nowa kategorie na blogu, zebym kiedys mogla je latwiej znalezc.
Bylo fajnie. Piekielnie drogo, ale fajnie. I dobrze tak czasem oderwac sie tylko z Boskim i Malutka i uspokoic. Moze na sekunde, ale jednak.
Buzki. Bede pisac!
Â