Od ostatniego wpisu ujechalismy moze ze 2 godzinki i zaparkowalismy na tym uroczym kempingu. Ku naszemu zdziwieniu charakteryzowal sie brakiem kuchni, za to byl bardzo ladny:
Po poludniowej drzemce wyruszylismy na lodowiec Franza Josefa:
Mloda standardowo, troche na plecach mamy, troche taty a troche sama. Na tym zdjeciu akurat sama:
Dotarlismy tak daleko jak sie dalo. Dalej bylo juz zbyt niebezpiecznie dla turystow o czym informowaly swietnie przygotowane tablice:
Ale od czego sa obiektywy? Lodowiec Franty Pepy w pelnej krasie:
Rano sniadanie, male conieco do picia i …
I … znowu w droge:
Tym razem na lodowiec Foxa:
Jeszcze raz lodowiec Foxa. W tym wypadku rowniez pomogl objektyw:
Na gorze jakis mily czlowiek zrobil nam zdjecie:
Ostatnie spojrzenie na kraine lodowcow
I jedziemy dalej…