Mialam nadzieje, ze dzisiaj napisze jakis mily, optymistyczny wpis nie na temat. Niestety nie napisze.
Po raz drugi poronilam. W poniedzialek i wtorek badania w srode ide do szpitala.
Jeszcze to chyba do mnie nie dotarlo.
Z drugiej strony calych 10 tygodni (albo 6 od czasu gdy wiedzialam) caly czas liczylam sie z takaI mozliwoscia. Stalo sie raz, moze sie stac drugi raz.
Cieszylam sie, ze jak przyszly nudnosci, jak pomalu przestalam sie dopinac w mniejsze spodnie. Jak czlowieczek rosl a serce bilo z kazdego kolejnego USG. Nawet zaakceptowalam fakt, ze wlosy wypadaja mi jak podczas chemioterapii, ot taka uroda tej ciazy.
W zeszly czartek cos sie zmienilo. Po wszystkich tych tygodniach nagle zrobilo mi sie smutno. A potem stopniowo przestalam sie czuc ”w ciazy”.
Idac na wczorajsza kontrole bylam niestety nieomal pewna tego co zobacze.
Potem bylo ”wielkie” USG w klinice, rozmowa z lekarzem w klinice i umawianie na zabieg na dzisiaj. Odbior krwi i znowu do mojego lekarza.
Tam zmiana planow. Mam isc do innego szpitala, w innym terminie, bo w klinice za duzo mlodych lekarzy a moja lekarka nie zyczy sobie, zeby ktos uczyl sie na mnie.
Wiec inny szpital, znowu 1,5h czekania i przemila kolezanka mojej lekarki. Poza nieuniknionym zrobia mi w koncu badania, genetyczne, immunologiczne, hormonalne. Wszystko powinnam zdarzyc na styk przed wyjazdem do Polski.
Musi byc gorzej, zeby bylo lepiej. Ostatnio zaczynam miec wrazenie, ze gorzej to jakas pieprzona studnia bez dna.