Jak wiadomo z poprzedniego wpisu ubiegly weekend spedzilismy w Bukowinie Tatrzanskiej, konkretnie w apartamentach Misia Lapa.
No, to nie sa tak zupelnie apartamenty, ale (pewnie ze wzgledow podatkowych) gospodarstwo agroturystyczne. Wyglada to jak maly hotel bez recepcji, wlasciciele uwazaja to za pensjonat, natomiast wyobrazaja sobie, ze klient bedzie budynek juz od progu traktowal jak kwatery prywatne.
Faktem jest, ze Misia Lapa jest polozona ok kilometra od stoku Rusin-ski i daleko od czegokolwiek innego. Oferuje przepiekny widok na Tatry.
Pokoje a raczej male apartamenty sa urzadzone przeslicznie, z gustem widac ze z pomoca architekta. Sa czyste i przytulne. Zyc nie umierac. Oczywiscie nic na swiecie nie jest za darmo. Noc w pokoju ktory wynajmowalismy kosztowala 280 PLN (wg cennika na stronach 320 PLN).
W drodze do Misiej Lapy dostalismy 3 SMSy od wlascicielki. Bardzo mile zainteresowanie. Jak sie okazalo spowodowane glownie tym, ze w ciagu calego dnia nikogo z obslugi w budynku nie ma, wiec jak cos nie dziala to nie dziala, a pani chciala byc przy naszym przyjezdzie kiedy przedlozyla nam umowe najmu krotkotrwalego do podpisania (aby uniknac kasy fiskalnej). Umowa byla ok, podpisalismy.
W naszym wypadku WiFi dzialalo bardzo tyle o ile natomiast TV nie dzialalo jedynego wieczora kiedy mielismy ochote je ogladac 🙂 Ale co tam. W gory sie nie jezdzi na telewizje.
Pani wlascicielka mowila rowniez, ze mozemy korzystac z pokoi wspolnych na parterze a tam w lodowce sa soki, mleko, lody itd. No pierwszego dnia byly, w ciagu trzech kolejnych nikt ich nie dopelnil. Zaden problem, nikt nam tego nie obiecywal w czasie zamawiania pokoju, wiec nie bylismy smutni.
No i wszystko byloby bajkowo. Gdyby nie to, ze pewnego wieczoru zamiast wlascicielki powitala nas jej matka. Osoba w wieku ok 65-70 lat, nienagannie pomalowana, moze nawet lekusko ponaciagana, uczesana jak od fryzjera.
Pani matka spojrzala na nas w drzwiach budynku (3 pietrowego nadmienie) i wladczym tonem oznajmila, ze – powinnismy zmienic buty.
Na co ja odpowiedzialam, ze – niestety na weekend nie wozimy butow na zmiane. Poza narciarskimi (no i gorskimi, ale to juz nie mowilam) mamy tylko te.
Pani z niedowierzaniem powiedziala:- a wiec nie maja Panstwo butow na zmiane? (tonem: wy niewychowani prostacy)
Ja: nie nie mamy, nigdy sie nie spotkalismy z sytuacja, zeby w hotelu lub innym obiekcie hotelarskim ktos nam kazal zmieniac buty po wejsciu do budynku. A po apartamencie (tak jak w domu) chodzimy boso.
Pani: – to nie jest hotel, to jest jak pensjonat, tutaj to jest obowiazkowe!
Ja: – to moze warto bylo nam powiedziec o takim wymaganiu przed przyjazdem, bo teraz po prostu butow na zmiane nie mamy
Pani: – alez nam to zabrudzi schody!
Ja… poszlam sobie. Bo za 4 dni placilismy ponad 1000 PLN i moim skromnym zdaniem w tej cenie powinno sie jednak zmiescic wytarcie schodow. Nie twierdze, ze nasze buty byly czyste, ale tez nie przyslismy z gnoju… tylko z auta, wiec nie bylo mowy o tym, zeby nam z nog odpadaly tony gliny. A gdyby nawet to chyba na tym polega czar przyjmowania klientow.
No w kazdym razie nastepnego dnia Boski poszedl na dol zrobic sobie kawe a przy okazji poinformowal mnie, ze w calym gospodarstwie/pejsonacie/pokojach zostawy rozwieszone nastepujace kartki:
Chcac nie chcac ostatnie dwa dni naszego pobytu chodzilismy po schodach boso, bo papucie nam sie w walizkach nie urodzily.
Juz sam fakt uzywania slowa BEZWZGLEDNY w stosunku do klientow wydaje mi sie niedopuszczalny.
Ja nawet kumam, ze panstwo zycza sobie zeby ludzie chodzili w papuciach, bo miejsce jest na prawde ladne… tylko trzeba powiedziec o tym wczesniej, bo nie kazdy w gory zabiera suknie balowa, jedwabny szlafroczek, papucie i pile tarczowa. Zwlaszcza, ze jadac do apartamentow na prawde nie mam pojecia jak beda wygladaly. Ale i to by sie dalo przezyc. Moglismy chodzic boso… tylko ton tej kobiety mnie rozwalil na 2 dni. Ja juz na prawde nie mam 5 ani 15 lat, zeby ktos mnie nagle zaczal wychowywac. I tak zamiast cudownych wspomniej z pieknego miejsca za kazdym razem jak uslysze Misia Lapa pomysle o wierszu Brzechwy pod tytulem kwoka.
A nasz pobyt zapamietam jako taki slodko-kwasny.