Pare miesiecy temu Boskiemu zaczal psuc sie but. Juz mial odniesc go do jakiegos punktu w supermarkecie czy innej galerii, ale przez przypadek, w drodze na obiad, w jednym ze starszych budynkow, zobaczylismy pochylonego nad praca szewca.
Postanowilismy odniesc buty tam. Starszy pan siedzial w malenkim pokoiku z oknem na ulice. Dookola panowal ogromny balagan. Wszedzie buty, obcasy, kleje, paski. I ten charakterystyczny zapach.
Umowilismy sie na termin 3 dniowy i zostawilismy buty.
Szewc wygladal jakby pracowal tam od zawsze. Byl stary. Nie wygladal na starego, jak to czasem maja ludzie zmeczeni klopotami lub choroba. On byl stary. Mial doskonale biale wlosy, pismo dokladnie takie jak moj dziadel w wieku 86 lat innymi slowy kiedys kaligraficzne i mowil to cudne ”l-ł” ktore powtarza juz tylko aktor czytajacy w metrze nazwe przystanku Rarusz- Arsenal. Za kratami, przez okno widac bylo caly ten jego zabalaganiony przybytek.
Buty byly gotowe na czas. Moze nie wygladaly idealnie, ale do dzisiaj sluza bez zastrzezen.
Niedawno, znowu idac na obiad, zajrzelismy do pracowni starego szefca. Byla pusta.
Nie bylo ani szewca, ani butow, ani balaganu. Pusta.