Ostatnio przeczytalam kilka artykulow z historiami ludzi, ktorym powodzilo sie dobrze a potem nagle przyszlo bezrobocie. Przysypaly ich kredyty, zobowiazania, wlasny styl zycia. Przyznam, ze bardzo sie boje takiej sytuacji.
Na szczescie nie mamy kredytow, ale z drugiej strony wynajecie mieszkania i szkola Kungisa to tez straszna kasa i jak sobie pomysle, ze mogli by wyrzucic Boskiego z pracy to strach mnie bierze. Czy by mogli? a oczywiscie. Za ostatnich pare lat wyrzucili w jego regionie ze 400 osob. Niedawno sie dowiedzielismy, ze i kolo niego kosa chodzila blisko, bo o ile jest swietny w tym co robi o tyle specjalnym dyplomata nie jest, a matematykowi (ktorym w pewnym sensie jest) jest ciezko wytlumaczyc sprzedawcy, ze jego ksiezycowych pomyslow nie da sie zrealizowac. Wiec ten strach jest w nas przyczajony. Bo wszystko sie moze zdarzyc. Jak sobie z tym poradzic? jakie granice wyznaczac?
Cale zycie staram sie rozwiazac dylemat. Na jakim poziomie czlowiek powinien zyc? Wiadomo, ze nie ponad stan (myslane: mam 100 ale wydaje 120). Ale jak ten ”stan” wykorzystywac? Czy starac sie zawsze za wszelka cene oszczedzic coraz wiecej, czy jednak pozwalac sobie na fanaberie? w jakim zakresie?
Na przyklad takie filozoficzne pytanie. Mam 3 letni telefon. Conajmniej raz dziennie trzeba go doladowac, bo wybija sie doslownie non stop, zwlaszcza jak sie uzywa internet (a glownie do tego wykorzystuje telefon), nie mam juz miejsca na zdjecia, itd itd. Z drugiej strony telefon dziala bez zarzutu. Boski chetnie kupi mi nowy telefon pod choinke. Ale mysle sobie? po co? moze poczekam pol roku i ten model co mi sie podoba bedzie nieco tanszy a ja spokojnie moge zyc z tym starym.
Kupic rzecz A albo B? Czy wystarczy, ze mi sie podoba, czy powinno sie czekac az dana rzecz bede realnie potrzebowac?
Czasem mysle, ze trzeba sie troche ograniczac, zeby miec w sobie ta dyscypline, ktora moze (choc nie musi) byc potrzeba w przypadku problemow.
Wierze, ze gdyby Boski nie mial pracy to i tak damy sobie rade. On bedzie szukal dlugo, bo ma bardzo specyficzna specjalizacje, ale ja jestem gumowa wiec jakby co pewnie nas uzywie. Tak czy inaczej kazdego dnia staram sie pamietac, ze trzeba miec pokore. Cieszyc sie tym co jest dzisiaj i miec swiadomosc, ze nie jest to dane na zawsze. Glownie po to, zeby bol z ewentualnego padu byl latwiejszy do zniesienia. Czy tak sie ma zyc, nie wiem. Niektorzy twierdza, ze trzeba lecec najwyzej jak sie akurat da. Ja tak nie mysle. Jesli czasem mi sie zdarzy zapomniec gdzie jest moje miejsce, staram sie profilaktycznie dac sobie w lep. Lepiej sie czuje jak wiem, ze nie przesadzam. Choc pokusa bywa.