Dzien przed porodem Gosia zaczela sie robic nieznosna. Caly dzien jeczala, wymyslala, nagle z calkiem przyjemnego dziecka zrobila sie mala jeczydupa. Nastepnego dnia wieczorem bylo juz jasne, ze ona czuje to, co dla nas jeszcze nie jest oczywiste. Nadejscie konkurencji…
Po powrocie do domu zaczelo sie zabawne pieklo. Zuzia lezala w kolysce a wokol tej kolyski skalala Gosia z wystepami goscinnymi. Zeby tylko spiewala, nie. Ona robila dla niej cale wystepy wlacznie z choreografia, na ktora Maluch nie reagowal nawet mrugnieciem oka. Do tego kazde zdanie musiala krzyczec zamiast mowic, zebysmy widzieli JA w koncu JAAA! Trwalo to 2 dni, potem Gosia ewakuowala sie z Boskim na narty.
Od tego czasu poziom marudnosci Gosi utrzymuje sie na niezwykle wysokim poziomie, ale powiedzmy, ze juz jest troche lepiej niz bylo przed tygodniem. Ogolnie stara sie nas wszystkich terroryzowac w mysl: skoro ona tak chce to jest to jedyny mozliwy wariant wypadkow. Najlepiej rzucajac przy tym drewnianym krzeselkiem w podloge.
Nawet wymyslila sobie okrzyk, ktorym konczy dyskusje w ktorych brak jej arumentow. A mianowicie tytulowe: bla bla bla, kropka koniec, ktore doprowadza mnie do szalu.
Boski jest duzo bardziej cierpliwy niz ja, co w brew pozorom tez nie pomaga, bo rozpuscila sie nam jak dziadowski bicz. Na czescie Zuzie lubi. Ewentualna zlosc jest kierowana na mnie lub Boskiego a Mala obcalowywuje, tuli, glaska albo mowi o niej z wielka miloscia. Jest dumna, ze ma Siostre, ale byla by jednak szczesliwsza gdyby lustereczko uznalo, ze ona jest przeciez najpiekniejsza, najmadrzejsza i taka ogolnie naj, a ona juz nalezycie bedzie kochac Siostre. Z drugiej strony moglo byc przeciez duzo gorzej.
Dobrze, jest, przeczekamy.
No to male zdjeciatko….