Jestem zmeczona fochem Boskiego. Juz to trwa kilka dni, na chwile obecna swiatelka w tunelu nie widac. Najpierw jak przyszedl z pracy, to stwierdzil, ze “bede sie musiala bardzo postarac, zeby mu sie humor naprawil”. (ja????)
W czasie kolacji powiedzialam, ze powinnismy kupic nowe naczynia, bo jemy jak cyganie, z plastikowych miseczek i kazdy inny widelec. odpowiedz: “w Pradze mam naczynia”.
Po podaniu antybiotyku Zu ma jesc. Szedl na dwor z dziewczynkami wiec mu dalam do reki jedzenie dla Zu. Wrocil i oznajmil, ze zjadla jedno, drugie nie do konca. Patrze a to co mu dalam do reki lezy odlozone. Pytam sie co jej w takim razie dal? Cos co mu Gosia przyniosla, co otwarte bylo. No kurwa mac! Dziecko ma sraczke po antybiotyku a ten jej daje jakies zarcie co 6 latka wyciagnela z buta. Co moglam wiecej zrobic niz dac mu to do reki? nie, nakarmic nie moglam, bo ma jesc po antybiotyku a oni w czasie ”po” szli na dwor. Oczywiscie nie mial zadnej rozsadnej odpowiedzi, poza tym, ze jestem “przewrazliwiona, walnieta w glowe i mam zniknac z jego zycia”.
…
A teraz na spokojnie. Jestem zmeczona jego fochem. Prage uwielbiam, Londyn jest mi dosc wolny. Czy on w ramach swojego kryzysu wieku sredniego zdaje sobie sprawe, ze ja moge go posluchac?
Tak, bedzie trudno znalezc teraz jakas szkole blisko domu dla Gosi (Jest zapisana do najlepszej, tyle, ze na koncu swiata, nie da sie jej tam wozic). Krotko mowiac byly by jakies problemy techniczne, ale moge wrocic i jakos dam rade. Czy on rozumie jakie byly by konsekwencje jego slow?
Jestem uparta jak osiol i raczej staram sie nie rzucac slow na wiatr. Nie jestem tym typem co sie co 5 minut rozwodzi, albo daje wypowiedz. Ale jesli juz, to mam duze problemy ze zmiana zdania.
Dale mu jeszcze pare dni. Potem zobacze. Jesli bedzie trwal w swoim postepowaniu, rozpoczne ewakuacje.
Pisalam juz, ze kocham Prage i chce tam mieszkac?