W zwiazku z moim leciwym wiekiem obserwuje postepujaca pozwolna biodegradacje. Tu pierwsze zmerszczunie, tam pare siwych wlosow, nie wspominajac o klopotach z wlosami, dzieniegdzie jakies przyblakane kilo ktore jakos sie (kuzwa!) nie chce odblokac, ramionka tudziez udka pomalu przesuwajace sie w kierunku poczatkujacego sztangisty. No kuzwa, juz?
Pomyslalam wiec, ze znajde jakies atuty (kazdy ma przeciez jakkes atuty,?!) i na nich sie skoncentruje. Padlo na paznokcie. Przyroda byla tak laskawa, ze obarzyla mnie dlugimi palcami i ksztaltnymi paznokciami, czas wyrazic szacunek. Tak wiec, w wieku lat 40 zaczelam malowac paznokcie. W brew pozorom jest to proces, ktorego sie trzeba nauczyc, na szczescie manualnie jestem nadal sprawna wiec voila dwa razy w tygodniu robie paznokietki na bostwo. Take sa sprytne, ze nawet jak maja 0,5mm dlugosci to juz wygladaja jak tipsy wiec moge z nimi robic wszystko.
Dzisiaj zolte.