Skoro juz nie pracuje to staram sie byc chociaz dobra gospodynia. Przejawia sie to tak, ze codziennie po powrocie z pracy Boski dostaje pod pysk dwudaniowy obiad. Ja wiem, zaden bajer a kiedys zupelny standard, nawet jesli kobieta pracowala na 2 etaty.
No w kazdym razie nic mnie tak nie oslabi, jak uda mi sie jakis obiad wyjatkowo a Boski przyjdzie, lypnie okiem i powie: wiesz, zjem tylko troszke, bo pozno jadlem obiad w pracy i nie jestem glodny.
Dzisiaj byl wlasnie taki dzien.
Zrobilam najlepsze na swiecie bitki. Skoro musialam je w zasadzie cale zjesc sama, to chociaz napisze jak sie je robi, zeby z przepisu podyktowanego przez Siostrunie za posrednictwem Skypa mogl skorzystac ktos inny poza mna:)
Skladniki:
– 1 wieprzowa poledwica
– 1 cebula
– 1/8 kostki masla
– przyprawy
– woda
– troche maki
Przygotowanie:
Poledwiczke pociac na kawalki o grubosci 1- 1,5 cm i rozbic na male kotleciki. Kotleciki otoczyc w mace i polozyc na rozpalony tluszcz. Osmazyc z 2 stron tak, zeby sie przybrazowily (nie spalily, ale troszke przypiekly). Jak sa brazowe okladasz do garnka a na tym samym tluszczu przysmazysz cebule pokrojona w kostke z odrobina soli.
Ta cebule razem z tluszczem wrzucasz do garnka i zalewasz woda. Nie za duzo tej wody, gulaszu nie robimy, ale sosiku troche wyjdzie. I tak pomalutku dusisz z godzine. Na koncu dodajesz pieprz, sol i slodka papryke do smaku.
Siostrunia podaje z surowka z marchewki, ja zrobilam zwykla salatke z pomidorow, ogorkow, salaty oliwek i oliwy no i ziemniory.
Baaardzo dobre. Viva Siostrunia! Smacznego!