Czlowiek nie moze miec non stop szczescia. No nie. Zaburzalo by to bieg natury, kolo fortuny i tak golnie swiatowa rownowage.
A teraz wlasnie place podatki od przyszlego szczescia. Moj cudny gigantus przestal tak bardzo ograniczac mowe a przeszlismy do etapu: gruzlica. Co ciekawe Gosi udalo sie zasnac mimo moich atakow kaszlu.
Tego by jednak bylo za malo. Dlatego wywalilam sie dzisiaj na chodniku i po krotkim locie na orbite spadlam na nagdarstek a potem na lokiec. Oj bolalo. Dostalam bardzo porzadnie. Nagdarstek jakoz zyje, gorzej z lokciem. Mysle, ze reki udalo mi sie nie zlamac bo ruszam wszystkimi palcami a jak nie krece lokciem to nawet nic mnie nie boli. Nie moge tak zupelnie wyprostowac lokcia, szybko ruszac reka albo podnosic czegokolwiek. Nie ma nastomiast opuchlizny i po krotkim kryzysie obseruje niespieszna, ale jednak tendencje zwyzkowa. Nie moge podnosic Gosi, co chyba uniemozliwi jutrzejszy spacer, bo balabym sie znosic ja z drugiego pietra a na wnoszenie chyba bym nie miala sily. Zobaczymy.
Napawa mnie to jednak optymizmem. Czuje przez skore, ze nie chodzi o poczatek 7 lat bidy z nedza, ale o maly przytup losu, ktory postanowil mi pokazac, ze jak chce, to moze. Nie pozostaje nic innego niz przyjac to z pokora. Dla zachowania rownowagi.