Scenariusz wyglada nastepujaco. Boski ma cos dla mnie zrobic*. Niby robi, ale w czasie tego robienia mniej wiecej co 45 sekund dowala sie do mnie z jakas uwaga, nieprzyjemnym komentarzem, albo westchnieniem pt. ja jestem taki cudowny a ty tego nie doceniasz.
Mniej wiecej po 30 minutach do godziny wybucham i mowie mu, zeby spierdalal, bo juz mam po dziurki w nosie jego fochow, narzekan i jeczen, bo PAN kierowca, PAN … cos dla mnie robi.
I sie dre. Z 5 minut w kawalku. Potem on 5 minut w kawalku tlumaczy mi, ze jestem wariatka i powinnam sie leczyc, bo ”absolutnie nie kontroluje swoich reakcji”
Po kolejnych 5 minutach zaczyna mnie przekonywac, ze przeciez zadanie X i tak musimy zrobic wiec dlaczego sie na tym nie skupimy.
Kzuwa mac, nie mogli bysmy sie RAZ skupic na tym zadaniu od poczatku i darowac sobie faze robienia ze mnie debila?
Ohhhhmmmmm
___
* uwaga: wszystko co robie ja jest naturalne, ale to co on robi, robi DLA MNIE!