Powinnam zaczac od tego, ze im dalej w las tym bardziej jestem przekonana, ze tylko spokoj mnie moze uratowac.
Mam pod opieka kilka dzialow: – spory back office, ktory zajmuje sie opracowywaniem ofert, fakturami i praca z klientem (reklamacje, odpowiedzi na pytania), marketing, jednoosobowy deal management, i chyba najwiekszy dzial handlowy – ktory zdobywa oferty a do tego 2 informatykow.
W zaleznosci od kryterow nasz projekt jest aktualnie na 5 do 9 miejsca na rynku (na ok. 140). Czyli nienajlepiej, nienajgorzej. Najlepsi i najgorsi sa od nas lata swietlne.
Co ciekawe kazdy z szefow tych moich dzialow ma osobista teorie na temat tego co jest najwiekszym problemem firmy. I oczywiscie nie jest to jego dzial, ale jakis inny, (z mojego punktu widzenia) losowo wybrany. Kazdy z nich twierdzi jak to chetnie wyslucha pogladow innych na temat swojej pracy (lub pracy swoich ludzi) i nieomal kazdy w sekundzie sie obraza jezeli taka opinie rzeczywiscie od kogos uslyszy. Jesli to mowie ja to jeszcze – przynajmniej na oko – to znosza. Jesli to mowi ktos na ich poziomie w hierarchii natychmiast dostaja wscieklizny.
Zeby bylo smieszniej, mam wrazenie, ze ich zdaniem ja powinnam miec krysztalowa kule i wiedziec co jest dla projektu najlepsze i teraz uwaga…jakos tak nieswiadomie zakladaja, ze moj punkt widzenia bedzie zbiezny z tym ich.
A tu niespodzianka: nie mam krysztalowej kuli! Do tego nauczona poprzednimi doswiadczeniami pracowymi wcale nie planuje zadnej z proponowanych przez nich rewolucji. Czasem siedze w kacie i im zazdroszcze, ze nie musza widziec calosci, tylko ten swoj arcywazny wycinek i do tego moga byc przekonani o swojej nieomylnosci i ze oczywiscie sa niezastapieni.
Coz, ja jestem mozliwa do zastapienia. Tylko spokojnie.