Przemijajacy rok zegnam bez zalu. Nic nie jest czarno-biale, w zasadzie nie spotkala mnie zadna katastrofa nie do przezycia, ale jakies tak ogolnie bede go wspominala bez emocji i lezki w oku.
Jaki bedzie przyszly rok, nie wiem. To zalezy ode mnie, ale tez od tysiaca faktorow na ktore wpywu nie mam.
Wszystko wskazuje na to, ze stane na kolejnym zyciowym zakrecie. Boski ze wzgledu na prace nieomal na pewno bedzie musial przeniesc sie do Warszawy, a ja ? (czytaj: my?). Ja bede musiala zdecydowac czy kolejny raz odejde z pracy, ktora lubie, zeby on mogl sie rozwijac, czy postawie na swoim… i zostane sama w Pradze. Na jakies czas? na zawsze? a kto to wie.
Gdybym to ja potrafila odpowiedziec na pytanie: co jest dla mnie w zyciu najwazniejsze?
Gdybym chociaz byla przekonana, ze Boski i ja bedziemy zyli razem szczesliwie dlugo az do smierci. Niestety nie jestem. Prawde mowiac bardziej niz ja on nie jest, bo mam wrazenie, ze nieustannie mu sie cos nie podoba i straszy mnie jaka to bede biedna ucisniona jak zostane sama.
Przypuszczam, ze jak zwykle pojade. Zatne zeby. Zmienie prace. Spakuje ksiazki. Jakos sie w nowym miejscu odnajde. A za jakis czas, standardowo uslysze, ze przeciez sie zgodzilam na przeprowadzke, wiec on nie rozumie dlaczego jestem taka niezadowolona.
A ja nie jestem niezadowolona, tylko kapanek niespelniona jak nieustannie robie zawodowe 2 kroki do przodu a potem znowu 1 w tyl i tak w kolo macieju. I jeszcze troche wystraszona. Bo wcale nie wiem czy Boskiemu nie strzeli cod w glowie i rzeczywiscie sie ze mna nie rozwiedze skoro jestem taka zla. Na przyklad za 5 lat. Jak ja bede miala 41 i duzo gorsza sytuacje w kwestii zadbania o swoja przyszlosc.
Taka glupota, praca, prawda? No wlasciwie nie chodzi mi o prace tylko o zabezpieczenie. O to, ze Warszawa to tez pewnie tylko przystanek na naszj drodze a o moja emeryture bedzie potem jakos tak ciezko, po tych wszystkich przeprowadzkach. Zebym choc byla mila dziewczyna z matura, ale chce wierzyc, ze mam potencjal robic w zyciu cos ciekawego.
Pomimo wszystko bylabym sklonna poswiecic swoje mozliowsci, albo szukac innych po to by Boski mogl sie rozwijac. Gdybym wierzyla, ze bedziemy razem na zawsze. Niestety, nie zawsze w to wierze.
I tak sobie wisze. Ktos moze napisac: no to zostan w Pradze. No moglabym, ale jakos tak mysle, ze Mlodej to nie pomoze a i mnie nie bedzie latwo. Czyli znowu bedzie to rozwiazanie ”na pol”.
Tak, powie inny glos, jesli masz potencial to dasz rade wszedzie. Tego nie kwestonuje, ale ja nie chce ciagle dawac rade tylko isc do przodu! Chce byc niezalezna, dobra w czyms. W czymkolwiek w zasadzie. Ale zeby byc w czyms dobry, trzeba to chwile robic, zeby nabrac pewnosci siebie, doswiadczenia.
To taki problem – nie problem. Ja wiem. Wiem, ze ludzie zmagaja sie z chorobami, nienawiscia, brakiem pieniedzy a ja tu sobie jecze, bo byc moze czeka mnie przeprowadzka.
Do tego Niania Gosi stoiji fochy (sory, ale ta nazwa jest wlasciwa Krolikowska moze potwierdzic) i pewnie przyjdzie mi szukac nowej opiekunki dla Krolewny.
Czasem sa takie gry, ze trzeba opisac swoje zycie jednym slowem. W moim wypadku kiedys to bylo slowo ”poszukuje”, niestety juz jakis czas mam wrazenie, ze jest to slowo ”wisze”.
Temu Boskiemu z przyjemnoscia poswiece moj czas, ambicje i rozpoczete projekty, zeby tylko mial ochote to dostrzec. I docenic.
I wracamy do punktu wyjscia.
Moje postanowienie na Nowy Rok: cieszyc sie zyciem. Doceniac sama siebie. Nie czekac na oklaski, tylko jak jest za co klaskac sama sobie. Byc zadowolona. I chociaz troche przestac wisiec.