Wrocmy sie na chwile na Nowa Zelandie. Tym razem odwiedzimy chyba najladniejszy park narodowy z tych, ktore widzielismy – Abel Tasman.
Dzien byl bardzo intensywny. Na poczatku plynelismy taksowka wodna, potem 8 km szlismy przez las deszczowy a potem taksowka odebrala nas prosto z przepieknej plazy i przywiozla na miejsce z ktorego odplynelismy. Ale… tam juz nie bylo wody, wiec przyjechal po nas traktor.
Zacznijmy od tej plazy:
I jeszcze raz, Ksiezniczka we wlasnej osobie:
Ale zacznijmy od poczatku. Wsiedlismy na lodke…
Dostalismy kapoki:
i wio, po drodze zobaczylismy skale, ktora ponoc grala we Wladcy Pierscieni:
tak wygladala droga przez las:
po drodze zlazlam na plaze a potem wlazlam… niby 15 minut w kazda strone, ale ciezkie 15 minut:
A pod nami rybka:
Sami sobie zdjecie i tak to wyglada… Mloda chwile pozniej usnela Boskiemu na rekach
a z plazy odebral nas traktorek. Nas i kajaki