Chwile temu przekroczylam drzwi mieszkania i jestem w Warszawie.
Uff
Tydzien byl szalony. Nie moge powiedziec, ze zupelnie zly, choc stresujacych, nieprzyjemnych elementow bylo bardzo duzo, na szczescie byly tez dobre momenty.
Nawet nie wiem czy chce mi sie wypisywac to wszystko. W kazdym razie rozpoczelam tydzien zgodna z oczekiwaniami nieciekawa wizyta u lekarza a zakonczylam rozrywki raczej nie udana rozmowa kwalifikacyjna. To znaczy, cala rozmowa byla calkiem ok, do czasu kiedy pan nie chcial po mnie abym liczyla cos przy tablicy. A mnie takie gierki tak nieziemsko wkurwiaja, ze liczylam jak potluczona.
Powinnam wiedziec, ze sie zle skonczy, poniewaz juz po raz drugi w moim zyciu zaczela sie od pytania: czy chce mowic po polsku, czesku czy po angielsku? Powiedzialam, ze po czesku, ale ze chetnie uslysze jak pan mowi po polsku. No a pan mowil po polsku tak, ze w 2 zdaniu przeszedl na angielski. Roznimy sie tym, ze ja sobie do zyciorysu nie pisze, ze lubie matematyczne gierki, pan natomiast ma na linkedinie biegla znajomosc polskiego (czego mu oczywiscie nie powiedzialam). Potem juz ladnie mowil po czesku.
Dzisiaj ubawila mnie mysl, ktora w zasadzie nie jest specjalnie przewrotna, ale taka mi sie wydawala. Ze ogolnie na rozmowach kwalifikacyjnych nie sprawdza sie co potrafi ten czlowiek co przyszedl na rozmowe, ale sprawdza sie czy ten co przyszedl na rozmowe potrafi to co czlowiek rozmowe przeprowadzajcy. Przynajmniej ja mam takie wrazenie.
Poza tym byl urzad pracy i ubezpieczalnia. Obie instytucje mnie wyprowadzily z rownowagi, choc i tak mialam szczescie, bo na mieszkancach austro-wegier nadal robia wrazenia tytuly, ktore niezmienie sprawiaja, ze z okropnej baby staje sie mila pomocna urzednica. I wlasnie dlatego je tam piesze.
Ale teraz juz jestem w Warszawie. Ta stara sie mnie przyjac przyjaznie. Zimnym, ale przyjemnym porankiem. O 15 ide odebrac z przedszkola Kungiska mojego najsliczniejszego. I uz sie nie moge doczekac, bo bardzo za nia tesknie. Jakby ktos sie pytal to kocham te dziewczynke zupelnie najbardziej na swiecie.
Do tego czasu bede walczyc z ogarniajacym mnie uczuciem przejechania przez walec, nieudacznictwa, prokrastinacji (chorobliwej potrzeby odkladania na pozniej) i wszystkich innych, ktore sprawiaja, ze czuje sie jak zbity pies. Ale coz, nic nowego pod sloncem. Wiedzialam, ze takie uczucia wywola we mnie ten tydzien, ze po prostu musze go jakos przezyc. No to przezylam, odreaguje i bedzie lepiej.
P.S.
musimy Mlodej kupic buty natychmiast, bo chodzi glownie w kaloszach (bo taka ma ulanska fantazje:)