Mam Kolezanke w Pradze. Zadna wielka przyjaciolka, od dobra znajoma, taka z ktora mozna porozmawiac o wszystkim.
W lecie wyszla za maz. Gdzies w pazdzierniku rozmawialysmy o tym, ze jakos nie moze zajsc w ciaze i trwa to dosyc dlugo. Lekarz mowi, ze wszystko ok, ona nie jest przekonana, ale paniki nie ma.
Od slowa zamiast do swojego starego doktora wybrala sie do mojej pani ginekolog, skoro ja od lat nie robie nic innego tylko staram sie zajsc w ciaze, juz raz zakonczona sukcesem, to czemu nie sprobowac. Ta juz podczas pierwszej wyzyty zaniepokoila sie obrazem na USG. Kazala zrobic profil hormonalny.
W lutym juz bylo wiadomo, ze w Kolezance mieszka jakis dziwny guz. Byly konsylia i wielki szpital zadziwiony, ze taka rzcz moze sie przytrafic 30+ dziewczynie. Nikt czegos podobnego wczesniej nie widzial (wiem, bo moga druga lekarka byla czescia konsylium). Ze wzgledu na przemila, radosna osobe kolezanki lekarze bardzo chcieli zrobic jak najbardziej oszczedna operacje.
Nie udalo sie. Poszlo wszystko. Wyniki histologii mialy pokazac co dalej.
Dzisiaj na Fb Kolezanka pisala, ze chcac uniknac plotek pisze otwarcie. Tak, jest chora, tak, miala operacje, tak, bedzie chemioterapia, ale da rade, tylko prosi, zeby jej nie wspolczuc.
No to nie wspolczujmy, tylko trzymajmy kciuki.
Kurwa, kurwa, kurwa!