Ostatnio jezeli zdecydujemy, ze bedziemy jedli na miescie w gre wchodza w zasadzie tylko kuchnie wschodnie. Nie wiem co mi sie to porobilo, ale mogac wybrac cokolwiek, wybieram zwykle ten sam kierunek.
Wczoraj odwiedzilismy restauracje Jemensko – indyjska o nazwie Sokorta zlokalizowana na ul. Wilczej 27 w Warszawie.
Ceny umiarkowane – nie tanie, ale tez nie horendalne (rachunek 73 PLN na 2 osoby, z 1 przystawka, 1 napojem i 2 daniami glownymi wlacznie z ryzem/nanem).
Bylam zachwycona. Moje danie glowne to byl w zasadzie zestaw przystawek, czyli 5 rodzajow jedzenia w jednym (jakies minigolabki, kotleciki cebulowe, hummus, jeszcze 2 cos podobnego do hummusu, opiekane kurze udka, ktore dalam Boskiemu i 2 rodzaje sosow a do tego placek nann). Ten zestaw mial byc z zalozenia dla 2 czy wiecej osob, czyli wielkoscia tak akurat dla mnie jako danie glowne.
Boski mial bardzo ostrego (ale nie za ostrego) kurczaka w papryczkach chili no i ryz. Ukradlam sobie troche, zeby ocieplic moje przystawkowe menu i byl to wspanialy pomysl.
W roli napoju wystapila przepyszna limetkowa lemoniana a przystawka to pikantne, marynowane warzywa – troche za slone jak na moje potrzeby, ale poza tym bardzo dobre.
Boski nabija sie z nazw restauracji w Warszawie. Fakt, wiele z nich jest bardzo udziwnionych, typu Ogorek, karafka i 2 petelki. Faktem jednak pozostaje, ze Warszawa jest pod wzgledem kulinarnym duzo bardziej roznorodna niz Praga, w ktorej tez niby da sie znalezc wiele ciekawych przybytkow, ale trzeba sie duzo bardziej postarac.
To jest dla mnie jako naczelnego blogowego pasibrzucha argumentem bardzo za.