Mam kolezanke. Ma chyba 30 czy 32 lata. We wrzesniu ubieglego roku wyszla za maz po dobrych kilku latach znajomosci. Zakochana, szczesliwa. Ponad 2 lata starali sie o dziecko, ale jakos im nie szlo, chwile po tym slubie postanowila zmienic lekarza. W okolicy wszyscy wiedza, ze jestem za pan brat z praskimi ginekologami wiec dalam jej kontakt na jedna moja ulubiona lekarke. Nadmienie, ze kolezanka chodzila do lekarza regularnie, ale uspakajal ja, ze wszystko jest ok, tylko czasem to poczecie troche trwa.
Juz podczas pierwszej wizyty lekarce cos nie podobalo. Zrobili hormony, tez wyszly dziwnie. Nastepne USG i skierowanie do szpitala klinicznego. Tam konsylium, kolejna moja znajoma pani doktor, i bardzo niespecyficzny nowotwor. Zeby bylo dziwniej przemieszczajacy sie wewnatrz ciala.
W lutym operacja. Wycieli wszystko. Komplet organow kobiecych. Pytalam sie czemu nie mogli na przyklad stymulowac jajnikow i pobrac chociaz komorek jajowych. Nie mogli, bali sie, ze rak moglby sie rozlac do innych organow, byl za duzy, zeby cos uratowac… w koncu hodowala go lata pod czujmym okiem ”specjalisty”.
Kolezanka znosi wszystko dzielnie. Sledzilam jak pozegnala sie z pieknymi lokami, chodzila w chustce a potem olala sprawe i zamiast siedziec w kacie swieci najpiekniejszymi na swiecie oczami. Z takimi oczami i usmiechem nie zauwaza sie braku wlosow.
Nie udaje, ze jest piekna i szczesliwa. Ona jest piekna i szczesliwa. Nie da sie tak smiac oczami jak czlowiek tylko udaje.Markery zglaszaja, ze bedzie dobrze.
We wrzesniu ostatnia chemioterapia, teraz pojechala na wymarzone wakacje.
Tylko, ze nie z mezem.
No wlasnie, w czasie kiedy szla na operacje zostawil ja maz. Nie dal sobie rady z informacja, ze nigdy nie bedzie miala dzieci. Jak widac razem w zdrowiu i chorobie. Mogl chociaz poczekac az sie dostanie z najgorszego. Chuj!