Od kilku miesiecy staram sie jakos ogarnac wypadanie wlosow. Jakiegokolwiek sposobu sie nie chwytam zaraz czytam, ze od poczatku leczenia do jakichkolwiek efektow uplyna conajmniej 3 miesiace. Oczywiscie nikt nie moze mi zagwarantowac, ze akurat jego sposob bedzie dzialal, dlatego nie chca tracic czasu,probuje roznych. Staram sie, oczywiscie, zeby rozne terapie nie wchodzily sobie wzajemnie w droge.
Jednym z pomyslow na uratowanie wlosow byly odwiedziny naturopaty – prywatnie mamy kolegi z klasy Gosi.
Przyznaje, ze wiazalam z tym podejsciem duze nadzieje, bo pani wyleczyla synka z ciezkiej astmy. Teraz zaczynam miec coraz wieksze watpliwosci.
Po pierwsze pani intensywnie zacheca mnie do przeprowadzania bardzo drogich i bardzo dziwnych badan, tylko w wybranych laboratoriach, oczywiscie. Na jedne dalam sie skusic, ale powaznie nie ma opcji, zeby ktos mnie przekonal, ze da sie cokolwiek zbadac z powietrza, ktore wdechne do jakiejs probowki laboratoryjnej. Jakiekolwiek badania konwencjonalne pani kwestionuje jako niedokladne i w zasadzie strate czasu i pieniedzy. Co ciekawe, chyba nawet nie chodzi o to, ze na mnie zarabia, bo oddaje mi swoja dole (na badaniach bylam jako czlonek jej rodziny, wiec troche taniej).
Po drugie cale to leczenie – a wiec suplementy sa po prostu bardzo drogie, i moge raz dwa razy cos takiego kupic, nie moge jednak wydawac non stop kasy na cos co przynajmniej na razie nie przynosi zadnych efektow. A przede wszystkim nie przekonala mnie, ze wie, ze ma to zwiazek akurat z moimi wlosami. Nie kwestionuje, ze picie tranu jest zdrowe, pryncypialnie jednak nie mam problemow ze zdrowiem. Czy tran (kuriozalnie drogi) ma szanse pomoc w moim problemie z wlosami?
Po trzecie jej zdaniem powinnam zupelnie zmienic diete. No, gdyby zmienic. Zredukowac. Wyeliminowac wszystko co mleczne i wszystko co z glutenem, cukry proste itd. Najlepiej jesc glownie warzywa, malo owocow, orzechy i duzo miesa i ryb. Pani sama tak zyje, u niej to dziala i git. Tylko nie wiem jaki to ma zwiazek z moimi wlosami? Cukry, rozumiem moga miec wplyw na ewentualna grzybice skory. Ale maslo? A buleczka? Mam wrazenie, ze pani zakazuje ten gluten tak jakos wszystkim z automatu. Tego moja zarloczna dusza nie potrafi przeniesc przez serce. Zawsze wychodzilam z zalozenia, ze jesli jem roznorodnie, to nawet jesli nie zupelnie idealnie to jakos tam wszystkie skladniki w koncu sie do mnie dostana. Poza wlosami czuje sie blank zdrowa, plus juz wiem, ze po prostu brakuje mi estrogenu. Na sam koniec owszem problemy z przyswajaniem glutenu moga prowadzic do lysienia, ale zupelnie innego typu niz ten moj. Konkretnie lysienia plackowatego – czyli takich wypadajacych, jasno wytyczonych plackow bez wlosow. Wiec nawet jesli ( w co raczej nie wierze) mam problemy z tolerowaniem glutenu, to i tak moje problemy nie sa standardowym sposobem w jakim mogly by sie przejawiac…
Oczywiscie wiem, ze da sie zyc zdrowo bez glutenu. Trzeba tylko jesc inaczej (i drozej). Niestety nie mam pomyslu co inaczej moglabym jesc. Nie chce poswiecic zycia na wymyslanie menu. Znam “quione” czy jak to zwlal i inne wynalazki, ale zeby to miala byc podstawa mojego wyzywienia? Jestem w kropce.
Zmieniac zycie czy nie zmieniac dla pomyslu w ktory tak zupelnie nie wierze… (moze gdyby mnie przekonala, ale ona to stawia jako pewniki)?. Jesli byloby jakies badanie: tu prosze, jestes celiakiem, to zmieniam wszystko, ale tylko tak… bo generalnie lepiej nie jesc glutenu?
Prawdopodobnie sprobujemy zyc przez 2 miesiace na zupelnie innej diecie, ale czy wytrwam? Nie wiem. Nie obiecuje.
I tak sie bujam liczac na cud.