Boski ma w planie pojechac z kolegami na 5 dni do Szkocji. Oznacza to 2 dni urlopu, plus wykorzystanie dnia swiatecznego. Dla mnie to oznacza 5 dni sam na sam w Londynie z najcudowniejszymi z dzieci, bez zadnej pomocy, cioci, babci, przyjaciolki w wypadku problemow. Ani chwili ucieczki. 5 dni non stop z dziecmi.
Nie jestem zachwycona. Po kilku debatach ze mna w roli leniwej/niewdziecznej/itd krowy, napisalam mu (byl w pracy), ze nie chce aby jechal, jednak zabraniac mu nie bede. Niech zrobi jak uwaza. Jest dorosly i ma wszystkie informacje. Je sie dostosuje.
Tak, tez uwazam, ze ma prawo od czasu do czasu byc z kolegami. Dlatego wlasnie spedzil z nimi w gorach ubiegly weekend. Nie no zgadzam sie, ze 5 dni z dziecmi mnie nie zabije. Zabilo by duzo mniej gdybysmy byli w Pradze. Ale nie bedziemy bo baby 2 z 5 dni spedza w szkole.
Nie znosze takich sytuacji. Jego koledzy albo nie maja rodzin, albo sa rozwiedzeni, albo (w mniejszosci) mieszkaja w tym samym miescie od zawsze z cala rodzina i reszta ansmblu potrzebnego do zycia. Wiec zony moga na 1-2 godziny czy dni podrzucic dzieci babci, abstrahujac od tego, ze maja starsze dzieci (jesli juz maja).
Nie lubie takich sytuacji, bo nie ma dobrego wyjscia. Nie chce mu nic zakazywac ale tez nie jestem niewolnikiem. Do tego jako rodzina niezbyt wiele ostatnio jezdzimy (poza Praga), bo drogo po to bo tamto, a tu nagle prosze, mozna jechac. Wrr