Coz, jedzenie nie jest najmocniejsza strona marokanskiej kultury. Chyba ze te lepsze kawalki postanowili ukryc przed swiatem. Gdziekolwiek nie idziemy podaje sie kilka rodzajow kuskus – w postaci michy kuleczek oblozonej warzywami lub tym albo owym miesem. Drugi rodzaj jedzenia to tajiny – dania przygotowane w specjalnym naczyniu ceramicznym wsadzonym do pieca. Wsrod zup powtarza sie (aromatyczna?) harira, a miedzy salatkami rzadzi salatka marokanska – czyli drobno pokrojone ogorki i pomidory.
Nie moge powiedziec, ze ktores z tych dan nie jest smaczne. Sa calkiem ok. Tylko prawde mowiac w zasadzie nie maja specjalnie zadnego smaku. Ot warzywa zapieczone w piecu (albo warzywa z miesem). Ani to slodkie ani slone ani ostré ani ciekawe. Jestesmy juz w 4 miescie i odwiedzilismy kilka restauracji polecanych przez miejscowych albo przewodniki. Ciagle to samo.
No chyba, ze bedziemy mowic o sniadaniach – te sa zazwyczaj swietne (a to mowie ja, Jarzabek, co nie lubi slodkiego jedzenia). Wszystkie wypieki sa bardzo dobre. Do tego marmolada z daktyli albo pierozki wypelniane marcepanem. Mniam mniam!
Dzis wieczorem za cala zlotowke kupilam jakis kilogram malutkich, slodkich mandarynek, Zu zjadla 7, reszta rozdzielila sie Gosia, Boski i ja.
W Rabacie probowalismy kupic owoc granatu, niestety gosc tak przebieral, ze sprzedal nam zepsuty. Musial wiedziec co robi bo nasza pani domu tylko wziela do reki i zaraz powiedziala, ze nic z tego nie bedzie. Serdeczne gratulacje dla pana Marokanczyka, naciagnal nas na 2 zlote:)
Dni mijaja a ja zakochuje sie coraz bardziej. W swiecie kolorow i pozornego braku zasad. Zabrzmi to pewnie dziwnie, ale zaryzykuje… ciekawe byloby tu jakis czas pomieszkac (po jasnej stronie mocy oczywiscie:) Tylko jedzenia, roznorodnego, europejskiego jedzenia by mi bylo brak.