Dobra czasem a czasem nikt nie wie czy to nie jest przypadek. Ale dzisiaj sie smialam, bo mnie mama gilgotala po brzuchu 🙂




Dobra czasem a czasem nikt nie wie czy to nie jest przypadek. Ale dzisiaj sie smialam, bo mnie mama gilgotala po brzuchu 🙂




Zuzia wlasnie usnela SAMA w lozeczku. Hmm… slyszalam kiedys, ze ludzie maja na stanie takie egzemplarze, ale w naturze nigdy wczesniej nie mialam samo-usypiacza w blizszej ani dalszej swiadomej okolicy.
O ile pod wzgledem perypetii zdrowotnych Zuzia jest duzo bardziej skomplikowana niz Gosia, o tyle pod wzgledem zachowania nie mozemy przestac sie dziwic.
Poczatki byly, owszem, nierokujace.
Zuzia rodzila sie o 1;23 a mniej wiecej o 13 zaczela sie drzec (z glodu?) i tak sie darla z przerwami max. 6 minutowymi do godziny 15 dnia nastepnego kiedy to mnie sie ”ugotowalo” mleko i mogla sie w koncu napchac. Zgodnie z zapoczatkowana przez Gosie tradycja, drugiego dnia kiedy wazone przed i po dzieci jadly 5ml Zuzia spokojnie zjadala 50ml wcale przy tym nie usypiajac.
Te 26 godzin darcia bylo straszne, ale jednak dajace nadzieje. Darla sie, rzeczywiscie, najglosniej na oddziale (siostrzy mowily: sa grzeczne dzieci, sa wymagajace dzieci, dlugo dlugo nic a potem Zuzia), ale jednak DUZO ciszej niz Gosia, od ktorej krzyku pekaly bembenki.
Aktualnie Zuzia jest sympatycznym, spokojnym dzieckiem. Albo spi, albo sie gapi na swoja wlasna prywatna karuzele nad lozeczkiem, albo lezy u kogos z nas na nogach. Od czasu do czasu rzuci usmiech, czasem ziewnie i manifestuje, ze swiat jest ok. Przed chwila tak ja ta karuzela zmeczyla, ze nie mowiac zbyt wiele walnela w kimono i spi.
Kto wie, jak dlugo jej wytrzyma ta cudna faza. Cieszmy sie wiec chwila 🙂 jest dobrze!
Zuzia:

spanie na 2 rece:

zdjec Gosi brak, bo jest u babci 🙂
(ang. anti – mullerian hormone, AMH)
Poprzedni wpis byl o rozpaczy, wiec ten musi byc o nadzieji. Uprzedzam, ze bedzie dosyc dlugi i bardzo techniczny a z tego powodu ciekawy glownie dla zainteresowanych tematem. Do lektury zapraszam kazdego, bo to tez wpis o tym, ze wszystko moze skonczyc sie inaczej niz na to wskazuje rozum i statystyka, nawet wtedy kiedy tzw. ”madre glowy” (zwlaszcza te polskie i zainteresowane finansowo) nie daja cienia nadzieji. Acha, i zeby bylo jasne, jestem tylko oswieconym laikiem, wiec jakby co to uwagi do komentarzy. Zaczynamy…
Podstawowe testy plodnosci mezczyzny sa stosunkowo latwe. Kiedy juz facet przekona bariere swojego strachu i wstydu oddaje probke nasienia do analizy, przygotowuje sie spermiogram i od razu wiadomo: sa plemniki, nie ma plemnikow, sa dostatecznie ruchliwe, sa ruchliwe w stopniu niezadawalajacym, nie ruszaja sie wcale.
Jak juz wykluczymy oczywiste problemy po stronie mezczyzny (co szybkie i tanie), zaczynaja sie schody.
Powiedzmy, ze zaczniemy od testow genetycznych. Pobrana zostaje probka krwi obu partnerow i w zaleznosci od potrzeb mozna badac indywidualne albo wspolne problemy genetyczne. Badania cytogenetyczne pozwalaja wykluczyc (albo potwierdzic) ewentualne nieprawidlowosci w budowie chromosomalnej danego czlowieka. Bo my mozemy byc tylko nosicielem danego problemu, ktory u nas samych nie musi sie pojawiac moze natomiast obciazac nasze dzieci. Za sprawa nas samych, albo w kombinacji z naszym partnerem. Wady kariotypu nie sa czeste, ale wystepuja. Dlatego warto sprawdzic czy nie sa naszym udzialem, zwlaszcza w wypadku powtarzajacych sie poronien, poronien zatrzymanych czy problemow z poczeciem. Na tym etapie warto wykluczyc genetyczne problemy z krzepliwoscia krwi, ktore sa relatywnie czesta przyczyna poronien.
Zeby wykluczyc problemy po stronie kobiety trzeba przeprowadzic wiele badan.
Badania immunologiczne. Pozwalaja sprawdzic czy kobieta nie ma alergii na przyklad na spermie, albo lozysko albo tysiac innych rzeczy. W moim wypadku bylo to dobrych 10 stron wynikow z ktorych wyszlo, ze jestem zdrowa jak ryba a po alergii na mleko zostal jedynie slad w postaci IgG. Ciekawostka, okazalo sie, ze mam extremalnie wysoki poziom przeciwcial na opryszczke. Pewnie kiedys mialam z nia silny kontakt. W kazdym razie teraz jestem niezarazitelna.
Wracajac do tematu: kobieta, ktora ma problemy z zajsciem w ciaze z pewnoscia musi zrobic rowniez profil hormonalny, czyli sprawdzic czy w jej wypadku hormony takie jak TSH, fT3, fT4, FSH, LM, Progesteron, Estrogeny, Prolaktyna sa na wlasciwym poziomie. Tu zwrocila bym uwage na 2 ciekawe hormony.
Prolaktyna – jej wysoki poziom moze powodowac poronienia. Za to juz po porodzie pomaga nam w karmieniu piersia. Jesli masz problemy z plodnoscia, warto sprawdzic.
FSH (hormon folikulotropowy) jest odpowiedzialny za pobudzanie pecherzykow do wzrostu. Jesli pecherzykow jest malo i nie dochodzi do owulacji to przysadka stara sie zwyzszych poziom hormonu zeby jednak do owulacji doszlo, w efekcie poziom hormonu wzrasta. Wysoki poziom FSH jest charakterystyczny dla kobiet po menopauzie. Prawidlowy poziom to 3 do 12, potem zaczynaja sie schody. Zanim poznano AMH ten wlasnie hormon byl jednym z najwazniejszych wykladnikow plodnosci. Teraz tez jest niezwykle wazny, ale pomalu przechodzi w cien AMH, ktory przynajmniej teoretycznie jest duzo lepszym prognostykiem.
I teraz przechodzimy do sedna wpisu. Stosunkowo niedlugo wykorzystywanym, aktualnie niezmiernie popularnym, wskaznikiem plodnosci jest AMH czyli Anty Mullerian Hormon.
AMH – jest wskaznikiem rezerwy jajnikowej. Jak napisali madrzejsi ode mne AMH ”jest dimeryczną glikoproteiną produkowaną przez komórki ziarniste obecne w preantralnych i małych antralnych pęcherzykach w jajniku. Należy on do nadrodziny peptydowych czynników wzrostu i różnicowania czynnika wzrostu TGFβ. ”
Mowiac normalnym jezykiem pomiar stezenia AMH w krwi pomaga okreslic ile jajeczek dana kobieta ma do dyspozycji. Za norme uznaje sie stężenie AMH na poziomie 1,0 ng/ml – 3,0 ng/ml. Jesli kobieta ma mniej niz 1 mg/ml to znaczy, ze moga pojawic sie klopoty. Stezenie ponad 3 mg/ml jest charakterystyczne dla zespolu policystycznych jajnikow (czyli za duzo dojrzewajacych jajeczek na raz). W Polsce do prob in vitro z wlasnych jajeczek podchodzi sie do poziomu 0,5 mg/ml, Przy nizszym poziomie AMH kobiecie proponuje sie znalezienie dawcy jajeczka a sama dotyczna uznawana jest za bezplodna.
Badanie AMH jest latwe do przeprowadzenia. Wystaczy do tego pobranie krwi w ktorymkolwiek dniu cyklu.
Co jeszcze warto podkreslic, tu zacytuje moja praska doktorke: jest to stosunkowo nowy wynalazek i po prostu nie umiemy go jeszcze dostatecznie dokladnie oznaczac. Do zmiany procedury doszlo na przyklad w polowie roku 2013 kiedyto okazalo sie, ze we wczesniejszym okresie wartosc hormonu oznaczano zbyt nisko.
Teraz juz przejdzmy do nadzieji.
Po drugim poronieniu mialam przeprowadzone dziesiatki badan. Razem z Boskim przeslismy badania kariotypu, ktore wykluczyly problemy genetyczne i problemy z przepliwoscia krwi.
Kilkukrotnie oznaczony profil hormonalny byl w normie. Mialam nieco wyzsze FSH na poziomie 8,5. Ten jednak nie jest niczym niezwyklym biorac pod uwage moj wiek. No i 8,5 to jednak stosunkowo daleko do normy 12 za ktora pomalu moga zaczac sie problemy.
Bylam rowniez na badaniach immunologicznych. Jak pisalam wczesniej wynikow bylo z 10 stron i wszystkie byly calkiem dobre. Wszystkie poza jednym rzadkiem. Na tym bylo napisane Anty mullerian hormon – 0,1 mg.ml…. czyli na granicy bledu statystycznego
Oczywiscie po przyniesieniu wynikow zapytalam sie mojej doktorki co oznacza ten konkretny. A ona rezolutnie odpowiedziala: to jest okreslenie poziomu rezerwy jajnikowej. Ale to jest nowy hormon i ja w niego nie wierze. Owszem mowi ogolnie czy poziom jest wysoki czy niski ale juz widzialam bezplodne pary z pozomiem 1,5 i kobiety, ktore zaszly w ciaze z pozomiem 0,2. Ten wynik oznacza, ze masz mniej jajeczek. I my na USG widzimy, ze masz mniej, tam gdzie inne maja ok 10-15 Ty masz ok 3-5. Tylko nic nie czytaj w internecie, bo ci tylko w glowie zawroca! Mam USG, widze, co widze. Jak przyjdzie czas, zajdziesz w ciaze.
I rzeczywiscie dlugo nic o AMH nie czytalam. Az do czasu mojej pamietnej wizyty w Klinice Leczenia Nieplodnosci Invimed na Rakowieckiej w Warszawie. W czasie owej wizyty pan doktor zapytal sie jaki mam poziom FSH i AMH. Odpowiedzialam, ze FSH 8,5 a AMH ”jakis niski, ale lekarze w Pradze uwazaja, ze nie jest jeszcze dostatecznie wykalibrowany, dlatego podchodza do niego tylko orientacyjnie”. Oczywiscie, ze wiedzialam jaki mam poziom AMH, tylko spodziewalam sie, ze pan doktor zaraz wyskoczy z tym, ze jestem bezplodna, albo z innym dobrym pomyslem. Jakos tak za oscentacyjnie sie pytal.
Bylo duzo gorzej. Zaczal prychac i twierdzic, ze jego czescy koledzy ”najwyrazniej nie maja jeszcze doswiadczenia z leczeniem nieplodnosci”. AMH jest klu-czo-we! Nie ma mozliwosci zlego oznaczenia a sam poziom jednoznacznie okresla szanse na zajscie w ciaze. I kazal to i wiele innych badan powtorzyc a nastepnie przystapic do IVF.
Jak to opowiadalam w Pradze lekarka usmiechnela sie i powiedziala ”coz, ja widze to co widze. Moze nie wszystkie folikuly sa pelne, ale z pewnoscia niektore sa. Bylas kilka razy w ciazy, masz dziecko a ten poziom nie zmienia sie z dnia na dzien, wiec juz przed Gosia musial byc niski. Nie ma przeciwskazan, zebys zaszla w ciaze. Nie twierdze, ze bedzie to latwe, ale jestem przekonana, ze sie uda. Nie w ten to w inny sposob. AMH jest przydatne, ale bardzo orientacyjne”.
I miala racje.
17.01.2014 polski bozek ginekologii posrednio okreslil mnie jako bezplodna.
30.3.2014 to pierwszy dzien mojej ciazy.
Zupelnie naturalnej, zupelnie niehormonalnej. Przypadek? szczescie? cud? z pewnoscia! I jestem za niego wdzieczna. Dlatego pisze ten wpis. Zeby niesc nadzieje. Zycie nie jest czarno-biale a my nie jestesmy statystyka. Kazdy z nas jest inny. Kropka.
To ze AMH swiadczy o problemach nie musi oznaczac, ze drzwi zatrzasnely sie definitywnie. Moje AMH na granicy oznaczalnosci wlasnie budzi sie w kolysce i wydaje dzwieki przypominajace malego zrebaka. Co neni, muze byt. Glowa do gory!
Nie odzywalam sie, bo bylysmy w szpitalu.
Wszystko zaczelo sie nagle. W czwartek 22.1 Zuzia troche gorzej jadla. W nocy wzielam ja do lozka zeby byla blizej cyca, z mysla, ze moze sie odezwie. Nie odezwala. Z trudem obudzilam ja na dwa male posilki. Rano costam zjadla, ale byla bardzo niewyrazna. Zmierzylam goraczke w pupie 37,8 C. Niby nic, ale jeszcze takiej nie miala. Boski mowil, ze po jego pracy pojedziemy na pogotowie Luxmedu, nie wytrzymalam. Moje dziecko je jak smok i nie wyglada jak plasterek sera.
Dzwonilam umowic sie do lekarza a i owszem, ale zaproponowali mi termin na srode. Wolne zarty. Z noworodkiem mam czekac do srody?
Spakowalam sie w taxowke i ok 12 pojechalismy do Luxmedu. Chwila w poczekalni. Potem wziela nas jakas czarnowlosa pani doktor. Kazala zmierzyc tempetarure i po tym zgrzaniu wyszlo jej 38,1. Noworodek z goraczka! Uciekamy. Jakby mogli wziac odpowiedzialnosc za cokolwiek?
Wpakowala nas w karetke luxmedu i pojechalysmy do szpitala. Na izbie przyjec zmierzyli nam temperature, ktorej oczywiscie nie bylo. Potem z fochem kazali czekac 2h w poczekalni pelnej kilkulatkow chorych na dur plamisty, koklusz i podobne choroby (w kazdym razie tak wygladali). Po godzinie poszlam sie zapytac czy moze jednak nie wzma noworodka, po kolejnej, z fochem, wzieli, dlatego czekalysmy TYLKO 2h.
Przyjela nas pani doktor. Przyznam, ze wzbudzala zaufanie od poczatku. Zimna, ale od razu widac, ze rzeczowa i doswiadczona. Troche dziwne, ze sie nie spytala czy moje dziecko moze poza nia ”badac” 3 medykow, ale ok. Zbadala zbadala. Powiedziala, ze niby wszystko ok, ale male dziecko nie powinno byc tak spokojne. Zgodzinam sie z tym. Zuza w porze badania zwykle spi, ale ta apatia byla powodem dla ktorego przyjechalismy. Zaproponowala zebysmy zostali w szpitali. Ze byc moze w poniedzialek wyjdziemy, ale jednak lepiej sie popatrzec dokladniej na takiego dzidziusika.
Przyszlismy. W ciagu sekunde zrobili jej cewnikowanie i zalozyli wemflon. Nie wiem czy wiecie jak krzyczy dziecko, ktoremu sie zaklada wemflon? Podpowiem. BARDZO. Nawet to apatyczne. Ale to nie byl koniec.
Mloda doktorka na oddziale zrobila wywiad. Potem byla przy lozeczku jak mlodej zaczely latac oczy (ma taka faze snu, ale zwykle oczy ma zamkniete, tego dnia wyjatkowo otwarte). Mloda doktorka zadecydowala, ze byc moze chodzic o zapalenie opon mozgowych i trzeba dzialac szybko. Nie wiem, czy stara zdecydowala by tak samo, w ten piatek (ponoc) nie bylo czasu pytac. Takiego maluszka zapalenie moze zabic w pare godzin, maxymalnie dni.
Chwile pozniej Zuzia miala zrobiona punkcje ledzwiowa. Dwa razy. To byl chyba najgorszy moment w moim zyciu. Moglam odejsc. Chcialam zostac, zeby Zuzia nie musiala tam byc sama. 3 pielegniarki trzymaly wijacego sie w szale dzidziusia a lekarka wbijala jej igle w kregoslup zeby pobrac plyn mozgowo rdzeniowy. Nie wiem, czy balam sie kiedys bardziej. Przykleilam sie do sciany i ta sciana mnie trzymala zebym sie nie przewrocila. Ze lzami w oczach z zacisnietymi piesciami, wylam bezglosnie a moje dziecko rozpadalo sie na kawalki.
Plyn mozgowo- rdzeniowy byl zakrwawiony. To oznacza, ze nigdy nie dowiemy sie na 100% czy miala zapalenie opon mozgowych. Bakterii w plynie nie wychodowano. Badania nie wykazaly kontaktu z wirusem herpes (opryszczka), ktory tez moze wywolywac zapalenie a ktora mial Boski tydzien wczesniej. USG jamy brzusznej i glowy ok, EEG mozgu ok. Raczej chora nie byla, ale nie wiemy tego na pewno. Hormony w porzadku. Posiew moczu w normie. Nie ma stanow zapalnych w organizmie.
Zuzi podawano dozylnie 2 czy 3 rodzaje antybiotykow do tego antywirotyka. W strasznych ilosciach. Co drugi dzien, czasem codziennie bylo trzeba zmieniac wemflon. A zylki takie slabe, ze czasem udalo sie za trzecim czy wartym wbiciem. Zeby pobrac krew dziecko musi plakac, moje wylo. Kazde zalaczenie kroplowki to koniecznosc zbadania przepustowosci zylki czyli wcisniecie soli fizjologicznej ze strzykawki na hamca. Ponoc dzieci sie do tego przyzwyczajaja i po jakims czasie reaguja duzo mniej. Coz, moje sie nie przyzwyczailo. Za kazdym razem byly ryki.
Zeby bylo latwiej spalam na podlodze. Akurat w sali noworodkowej bylo troche miejsca, ale inne byly tak male, ze matce przyslugiwal tylko fotel z Ikei. Taki standardowy, bez podnozka. Wybralam opcje karimata. Boski kupil mi wypasiona. Waska, choc nadmuchiwana. Dobrze, ze mnie mozna rzucic jak szmate a jesli dostane 1,5 godziny to sie wyspie a snow mam ze ho ho. Tak czy tak, po kilku dniach bylam juz tak zmeczona, ze 2 razy nie wiedzialam, ze pielegniarki wziely ksiezniczke do zabiegowego i zmienily wemflon.
Do tego matka nie ma prawa do posilku.
Takze podsumujmy. Mowia ci, ze Twoje dziecko jest strasznie chore, kaza spac na podlodze i nie dostajesz nic do jedzenia. Masz je karmic piersia, wazyc przed i po, wazyc pieluchy, kapac, przebierac, odpowiadac na pytania, a odejsc mozesz moze tak na siku. Jak spi.
Boski przywozil mi raz dziennie jakas pasze. Bulki albo cos no i jedzenie z pizzerii. Czy mogl zrobic wiecej? Dla mnie i tak byl bohaterem. Rano przygotowal siebie, mala, odprowadzil do szkoly, przyszedl pozno do pracy, uciekl z pracy, odebral Gosie, odebral jedzenie, zrobil zakupy i jechali do mnie do szpitala.
Nie mogli byc dlugo, bo ktos musial byc z Zuzia a Gosia nie mogla wejsc na oddzial (biegaly tam bakterie wielkosci konia), po chwili Boski z opryszczka tez nie mogl. Wiec widywalam Gosie chwile i lecialam do Malego Kungisa po polknieciu lazani, jak ludzie z sali pokazywali na migi, ze sie drze. W czartek w nocy Gosia obudzila sie z krzykiem. O 2 w nocy lekarz na ciulatym (to juz oficialne) pogotowiu Luxmedu zdiagnozowal zapalenie ucha srodkowego. W ciagu dnia szalenie bolal ja brzuch. Za rada ze szpitala pojechali na nocna pomoc medyczna, gdzie Mlodej przepisali dzialajace leki. Boski dal rade sam. Wieczorem przyjechali na 10 minut, zeby mnie nakarmic, bo nie bardzo mialam jak wyjsc.
Byla nas tam fajna ekipa w pokoju: Maly oskrzelak z matka 3 dzieci (i pomagajaca, przyglucha, ale fajna babcia), Mala Zumaczka (zapalenie ukladu moczowego) i jej przestraszona mloda mama, Maluski Zumaczek (jak przyszedl mial 10 dni) i jego mlodzi rodzice, no i ja z Kungisem. Potem Mala Zumaczka miala jeszcze rotawirusy a teraz zapalenie oskrzeli a maly Zumaczek katar i kaszel. My mamy ten katar i kaszel dopiero po powrocie, na szczescie wyszkolona w szpitalu dzielnie robie inhalacje i korzystam z fridy i jest szansa, ze juz nas tam nie zobacza.
Lakarze w szpitalu dzieciecym to osobna historia. Obie doktorki (stazystow nie licze), ktore obslugiwaly nasza sale byly niewatpliwie swietnymi specjalistami. I mowie to z reka na sercu, z cala swiadomoscia swojej niecheci do polskiej sluzby zdrowia. Obie bardzo sie pilnowaly, zeby nie powiedziec ani o slowo wiecej niz to absolutnie konieczne. Typu. Mowi: ide sprawdzic czy sa wyniki posiewu moczu. I nie ma jej 5 godzin. Rozumiem, ze nie bylo. Ale nie mogla przejsc 5 krokow zeby powiedziec: sory, jeszcze nie ma? Jak sie zapytalam jakie badania byly zrobione z tej utoczonej krwi, odpowiedziala dokladnie. Jesli sie nie zapytalam to nie wiedzialam. Jakie Mloda miala antybiotyki dowiedzialam sie z wypisu.
Jak 8 dnia poprosilam o wylaczenie choc jednego z antybiotykow, doktorka zgodzila sie i powiedziala, ze jestem bardzo cierpliwa. To bylo najmilsze co od niej uslyszalam. Przez reszte czasu czulam sie troche jak nieposluszna, lekko retardowana szkolaczka.
Ostatniego dnia, przy wypisie opisala bardzo dokladnie co sie dzialo. Odpowiadala na moje pytania. Mysle, ze w glebi duszy akurat nasza lekarka to mila osoba z poczuciem humoru. Pozwole sobie myslec, ze to my, pacjencji, nauczylismy ja takiej rezerwy. W kazdym razie wole w to wierzyc. I z pewnoscia ufam jej jako specjaliscie. Ale do rany bym jej dla pewnosci nie przykladala 🙂
Pielegniarki w 90% byly super. Ubrane w kolorowe kubraczki na ktorych byly postacie z bajek mowily o sobie ciocie. Nie moge powiedziec, ze dla mam byly zawsze super, bo nie zawsze byly. Dla dzieci byly super zawsze. Widzialam, ze po prostu kochaja te male dzidziusie. Potem, jak sie widzi ta milosc w oczach, to i 3cie nieudane zalozenie wemflonu mozna wybaczyc.
Bylo tam takie dziecko bez mamy. To znaczy mialo rodzice, ale oni zdecydowali, ze zostana w domu z blizniakiem tego malenstwa i starszym dzieckiem. Oboje woleli zostac w domu. I babcia jeszcze byla w tym domu, bo raz sie spieszyli, zeby pomoc babci przygotowac mieszkanie na kolende, wiec u malucha byli z 15 minut. Pielegniarki ich nie znosily. tych rodzicow. Za to jak karmily dziecko, i wydawalo im sie, ze nikt ich nie widzi, to widac bylo, ze to dziecko kochaja. Glaskaly je, przytulaly. Potem mozna im bylo wiele wybaczyc.
We wtorek, po 11 dniach, bylo definitywnie wiadomo, ze Mlodej nie dolega nic z tego co dalo sie sprawdzic. Zuzia, ku mojemu zdziwieniu przybrala na masie (ku zdziwieniu, bo widzialam, ze cos jest nie tak, dzis wiem, ze szla na nia ta katarkowa infekcja), zrobili ostatnie badanie krwi w kierunku zapalenia (negatywne) i puscili nas do domu. Prawdopodobnie antybiotyki i antywirotyka posluzyly do wyleczenia okropnego kataru, ktory Gosia przyniosla z przedszkola, ktory mnie meczy do dzisiaj a jej przerodzil sie w zapalenie ucha. Nie bedziemy wiedziec nigdy jak bylo. Nie lubie antybiotykow, pomimo to jestem wdzieczna lekarzom, ze starali sie niczego nie zaniedbac. Zapalenie opon mozgowych to nie przelewki. Przeszla je kiedys Matylda, bez sladu na szczescie, ale wiemy, ze jest czego sie bac.
Codziennie wieczorem Mloda ok. 2 godzin krzyczy. Doslownie. Nie chce jesc, nie chce nic, po prostu dostaje szalu. Boski, mimo szczerych checi, nie ma szans jej uciszyc. Moja prywatna teoria brzmi: potrzebuje wykrzyczec z siebie ten szpital. I ja bym go potrzebowala wykrzyczec. Juz nie jestem taka spiaca, zmaltretowana jak we wtorek po powrocie, kiedy ze zdziwieniem widzialam, ze zapisalam informacje o karmieniu, ktorego nie pamietam, ale ciagle ten szpital w sobie mam. Jakos to przeszylysmy. Nie wiem jak.
Gosia jest niesmiala a w wielu sytuacjach po prostu bojazliwa. Na przyklad niedawno bylysmy na poczcie a ja uswiadomilam sobie, ze potrzebujemy 2 numerki do okienek. Jednoczesnie, w zwiazku z wielkim brzuchem, nie chcialam stracic miejsca siedzacego. Zeby go nie stracic Gosia musiala by siedziec sama na krzeselku a ja bym odeszla ok 4 metrow po numerek (przy czym ona by mnie wiekszosc czasu widziala). Cala operacja zajela by minute. Bala sie tak strasznie, ze nie bylo takiej opcji. Albo razem, albo wcale. Podobnie w wielu innych sytuacjach. Mimo nieomal 5 lat nie mozna oddalic sie od mamy na krok.
Teraz nagle jest inaczej. Moge ja zostawic z Zuza w wozku przed sklepikiem do ktorego ciezko wozek wcisnac, albo w przedszkolu kolo szafek jak ja musze zajrzec do klasy. Nagle okazalo sie, ze juz nie jest sama. Taki maly czlowiek dal jej poczucie bezpieczenstwa i odpowiedzialnosci. Wlasnie do tego potrzebna jest Siostra.
XXX
A tak na marginesie zywy przyklad, ze do drugiego dziecka czlowiek ma jednak wolniejsze podejscie. Na zdjeciach Tatus ”zajmujacy sie” coreczka wieczorowa pora, w Pradze…

i Warszawie:

Nie jest tajemnica, ze Gosia to w rzeczywistosci drugie imie mojej starszej corki, podobnie jak Zuzia wcale nie nazywa sie Zuzia. Tylko, ze z Gosia to byla nasza decyzja (w Czechach Małgorzata brzmi tylko nieco lepiej niz Brunhilda), natomiast w przypadku Zuzi niezupelnie.
Dlugo wybieralismy imie dla Mlodej, bo jak zwykle musialo spelnic wiele kryteriow. Mialo byc ladne oczywiscie, ale poza tym nie zawierac zadnych polskich ani czeskich znakow, miec w miare normalne brzmienie w obu jezykach i byc do przyjecia w Anglii.
Wyszlo nam ze takim imieniem moze byc Zuzanna czy tez Zuzana. Rodzina, zwlaszcza ta Boskiego pytala sie jakie bedzie imie dziewczynki juz tak od 3 miesiaca. W koncu, po dlugim przyciskaniu do muru, zdradzilismy, ze dziewczynka bedzie sie nazywala Zuzia.
Okazalo sie, ze imie Zuzia bardzo sie nie podoba Mamie Boskiego. Mowila o tym otwarcie i chyba z 20 razy, w zasadzie przy kazdej okazji i kazdemu. Ze gdyby tak Zuzia mieszkala w Austrii to przeciez beda na nia mowic CUCANA a w ogole to nie jest ladne imie. Bozysz, mowila kazdemu kto chcial sluchac. Strzelala takie miny jakbysmy ja mieli nazwac Druganogalosia.
No i poddalismy sie. Nie, no wiadomo, nasze dziecko moglismy postawic na swoim, ale jednak wiedziec, ze babacia nienawidzi imienia wnuczki juz od urodzenia nie byloby specjalnie mile. I tak generalnie Babcia inklinuje w kierunku dzieci corki, nie chcielismy zeby kontakty z dziadkami byly slabe juz ze wzgledu na imie.
To byl jeden z wypadkow kiedy ze wzgledu na wtracanie sie tesciowej latalam pod sufitem. W koncu swoje dzieci nazwala jak chciala to co sie wtrynia do naszych. Dodatkowo w rodzinie Boskiego imiona sa na prawde bardzo hmm wyjatkowe jak na to, ze nazwisko maja tradycyjne i nie mieszkaja w metropolii. Ostatnio narodzony czlonek rodziny (tydzien temu) nazywa sie Lara. Babcia proponowala, zeby nasza corka nazywala sie Georgina. Ja – matka – Georginy? WTF?
Ale zeby Zuzia nie zgubila sie w odmetach dziejow nasz czlowieczek dostal wlasnie taki pseudonim artystyczny na blogu i w przestrzeni internetowej. Bo imie Zuzia jest fajne i zawsze mi sie bedzie podobalo. Houk!
A to prosze cala moja rodzina wlacznie z materacykiem ustrojonym przez “Gosie”:

Dzien przed porodem Gosia zaczela sie robic nieznosna. Caly dzien jeczala, wymyslala, nagle z calkiem przyjemnego dziecka zrobila sie mala jeczydupa. Nastepnego dnia wieczorem bylo juz jasne, ze ona czuje to, co dla nas jeszcze nie jest oczywiste. Nadejscie konkurencji…
Po powrocie do domu zaczelo sie zabawne pieklo. Zuzia lezala w kolysce a wokol tej kolyski skalala Gosia z wystepami goscinnymi. Zeby tylko spiewala, nie. Ona robila dla niej cale wystepy wlacznie z choreografia, na ktora Maluch nie reagowal nawet mrugnieciem oka. Do tego kazde zdanie musiala krzyczec zamiast mowic, zebysmy widzieli JA w koncu JAAA! Trwalo to 2 dni, potem Gosia ewakuowala sie z Boskim na narty.
Od tego czasu poziom marudnosci Gosi utrzymuje sie na niezwykle wysokim poziomie, ale powiedzmy, ze juz jest troche lepiej niz bylo przed tygodniem. Ogolnie stara sie nas wszystkich terroryzowac w mysl: skoro ona tak chce to jest to jedyny mozliwy wariant wypadkow. Najlepiej rzucajac przy tym drewnianym krzeselkiem w podloge.
Nawet wymyslila sobie okrzyk, ktorym konczy dyskusje w ktorych brak jej arumentow. A mianowicie tytulowe: bla bla bla, kropka koniec, ktore doprowadza mnie do szalu.
Boski jest duzo bardziej cierpliwy niz ja, co w brew pozorom tez nie pomaga, bo rozpuscila sie nam jak dziadowski bicz. Na czescie Zuzie lubi. Ewentualna zlosc jest kierowana na mnie lub Boskiego a Mala obcalowywuje, tuli, glaska albo mowi o niej z wielka miloscia. Jest dumna, ze ma Siostre, ale byla by jednak szczesliwsza gdyby lustereczko uznalo, ze ona jest przeciez najpiekniejsza, najmadrzejsza i taka ogolnie naj, a ona juz nalezycie bedzie kochac Siostre. Z drugiej strony moglo byc przeciez duzo gorzej.
Dobrze, jest, przeczekamy.
No to male zdjeciatko….

Wrocilismy do Warszawy a wiec i do internetu. Stopniowo, jak Zuzia pozwoli, zaczne zamieszczac wpisy, ktorych mam w glowie bardzo duzo.
Dzisiaj dwa (a konkretnie trzy) zdjecia na poczatek.
Aktualnie Zuzia ma pyszczek caly w tradziku, wiec zamieszczam zdjecie na ktorym jeszcze tego tak bardzo nie widac…

A na drugim zdjeciu obie moje Ksiezniczki:

i bonus, Zuzia w ubranku – prezencie od Gosi. Zdaniem Gosi absolutnie najpiekniejszy model jaki wystepuje w przyrodzie. Zuzia… baletnica 🙂

Autor: J. Picoult
Korzystając z wolności przeczytałam kolejna książkę. Tym razem czytała sie dobrze. Konstrukcja ksiazki podobna jak wszystkie książki Picoult, ale tym razem nic medycznego, bardziej łagodny dramat obyczajowy. Jako ksiazka pod choinkę – dobry wybór.
Autor: N. Evans
Dobrze napisana ksiazka o niczym. Jest jasne, ze autor pisać potrafi a tłumacz zna swoje rzemiosło, ale tutaj autor wyraźnie nie wiedział o czym pisać i wyszła taka ksiazka nic. Mozna przeczytać, ale kupować nie warto.