





Odwiedzilismy Hiroshime. Droga byla dluga, bo z Kyoto nawet Shinkansenem to 2 godziny drogi. Ale bylo warto. Moze nie tak ze wzgledu na to co tam mozna zobaczyc (bomba zniszczyla w zasadzie wszystko), ale bardziej z szacunku dla tych 200 000 osob, ktore umarly w zwiqzku ze spuszczeniem bomby 6.8.1945 o 8:15 rano.



Pierwsz raz jechalismy Shinkansenem, z Kyoto do zamku Himeji. Jest taki szybki, ze jak przejechal stacje na ktorej czekalismy na ten nasz to Biskiego, Gosie i mnie zamurowalo, a Zu sie rozplakala. Jak nasz pociag stal a obok przejezdzal inny to fala uderzeniowa chwiala námi jak na lodzi. W srodku jest cichutko i czysciutko. Fotele przestawiaja tak, ze zawsze jedzie sie przodem do kierunku jazdy. Bardzo fajne doswiadczenie. Jutro jedziemy znowu, tym razem do Hiroszimy. Co ciekawe mamy bilet sieciowy na tydzien – dla obcokrajowcow sa tansze niz dla miejscowych, bo to droga zabawa a chca wspierac turyzm.

Dzisiaj próbowaliśmy zgubić dzieci. Konkretniej to one. A było to tak: oglądaliśmy świątynie która składa się z tysięcy pomarańczowych bram. Boski robił mi zdjęcie i nagle.. dzieci nie było obok nas. Rozdzieliliśmy się. Ja na górę on na dół. Ustaliliśmy, ze spotkamy się przy jednym
z rozdwojen dróg. Spotkaliśmy się za 5 minut dupa. No to jeszcze raz dokładniej.
25 minut później znalazłam dziewczynki setki schodów wyżej. Siedziały grzecznie z jakimiś młodymi Holendrami, których zaglądały z prośba o pomoc. Gosia była dzielna ale jak już zostałyśmy same to się rozpłakała, na Zu przygoda nie zrobiła wrażenia w najmniejszym stopniu bo przecież miała Gosię:)
Po raz setny przypomnieliśmy zasady co robić jak się zgubią i poszliśmy dalej. Jutro napisze im na rękę numer telefonu.
nie było rwania włosów z głowy bo tam się poważnie trudno zgubić lub kogoś ukraść i odnalezienie dziewczynek było kwestia czasu, ale i tak…

42 stopnie to jest wyzwanie. Przynajmniej w Kyoto nie było dzisiaj tak parno jak w Korei. W ciągu dnia odwiedziliśmy 3 świątynie, cmentarz i urokliwe uliczki. A wieczorem poszłyśmy do łaźni publicznych w naszym hotelu (czyli spa hotelowego).
Po przyjściu, w zasadzie w drzwiach należy zdjąć buty. W następnym pomieszczeniu rozebrać się do naga (co trwa sekundę bo przychodzi się tylko w szlafroczkach). Ubranko i kartę do pokoju chowa się w szafce. W następnym pomieszczeniu należy się porzadnie wyprysznicowac, siedząc! I mozna wejść do bardzo bardzo gorącego baseniku z bąbelkami.
Czyli w ciągu dnia człowiek się poci i wieczorem tez poci:) potem znowu prysznic (na siedząco) i mozna przejść do pomieszczenia do suszenia. Ponoc to bardzo higieniczne:)
Zdjęć oczywiście robić nie wolno:)




Juz jestesmy w Kyoto. Wczorajsza droga z Seulu, przez Osake do Kyoto trwala 11 godzin i oznaczala wykorzystanie wielu srodkow transportu (autobus, samolot, autobus, pociag, metro i pare krokow do przejscia). Jesli dbá sie o to, zeby dzieci caly dzien byly dobrze najedzone to dá sie ta droge przebyc zupelnie bez problemow.
Jest rano i zaczynaja byc glodne, trzeba nakarmic nasze ptaszki, bo zaczna marudzic.
Witamy w Japonii! Ciekawa jestem co przyniesie dzisiaj i kolejnych 12 dni!


Zeby było jasne nie są to zadne prawdy objawione tylko garść naszych doświadczeń 🙂
– przyjazd metra na stacje w Seulu oznajmia radosna muzyczka
– metro pełne jest schodów, tysiące schodów przez które trzeba nosić wózek tudzież wnosić dzieci, osoby niepełnosprawne albo szukać wind, ale to bardzo spowalnia proces
– ludzie czekają na przyjazd metra w rownych rzadkach, chociaż zdarza im się wtryniac tak jak nam
– toalety są bezpłatne i łatwo dostępne w całym Seulu
– wiele toalet jest typu tureckiego, ale są czyste i zadbane
– w hotelach bywała pokoje trzy łóżkowe albo 2 łóżkowe z tego jedno łóżko jest małżeńskie
– w kazdej restauracji podają wszystkim, za darmo filtrowana wodę
– nie poleca się picia wody z kranu
– metro jest tanie, przejazd kosztuje mniej niż 1 funt. Sieć metra jest bardzo rozlegla
– do palacy w Seulu mozna wejść za darmo w stroju ludowym
– dla osób palących są pudełka w przestrzeni wspolnej
– ludzie podchodzą w bardzo egzaltowany sposób do gorąca – noszą wachlarze i elektryczne wiatraczki
– wiele Koreanek nie chce się opalic wiec nosi nawet w upale ubrania przykrywające całe ciało albo nakłada dodatkowe rękawki, maski itp ideałem piękności jest zupełnie biała niepopalona skóra



Zakupy w Korei to wyzwanie. Poza „chińskimi zupkami” (zwykle cały dział w sklepie), chipsami i kilkoma rodzajami słodyczy (oreo) bardzo ciężko zidentyfikować cokolwiek jadalnego. Owszem przez plastik poznamy suszone ośmiornice i kalmary, tylko co niby mam z nimi zrobić?
Owoce są bardzo drogie, czasem 3 razy droższe niż w Londynie. Coś takiego jak chleb mozna kupić w specjalnych drogich jak cwis piekarniach, w odmianie ziemniaczanej, kukurydzianej i podobnie, w zwykłym sklepie nic nie zbliża się wyglądem.
W restauracjach jest łatwiej, bo często są zdjęcia z podpisami po angielsku. Leszcze lepiej Street food – pan smaży na ulicy na patelni to co sprzedaje, cena zwykle jest napisana na kartonie tuż nad daniem i wszystko gra.
Co do smaków, to dania „obiadowe” wydają nam się wszystkie relatywnie podobne. Ok pierogi, mięso z grila czy udon są zupełnie inne, ale gdybym miała to jakoś w jednym zdaniu opisać powiedziałabym, ze wszystko w kierunku kimchi, które zreszta dodaje się do większości dan (kimchi – to taka ichnia kapusta kiszona, raczej bardzo ostra, i bardzo zdrowa). Tak czy inaczej kuchnia koreanska odpowiada mi dużo bardziej niż na przykład marokańska.



Dzień zaczęliśmy od wjazdu kolejka na wieze widokowa, potem odwiedziny ogromnego targu na którym mozna kupić wszystko – taka medina w dziesiątkach budynków na wielu piętrach. Z targu spacerkiem do ostatniego królewskiego pałacu. Ostatniego używanego, choć rodzina królewska ponoc jeszcze żyje. Na koniec znowu cześć handlowa z tym, ze tutaj sprzedawali głównie kosmetyki i Street food. Tak nam się spodobało, ze wróciliśmy wieczorem znowu się najeść – zamówiliśmy w automacie wietnamskie jedzenie w małej hmm jadalni, a potem dopchalismy się na ulicy. Bardzo udany dzień!


Seul to pomieszanie z poplataniem. Kosmiczne technologie granicza plynnie przechodza w tradycje. Obok supernowoczesnego wiezowca chapulka na kurzej stopce. W hotelu ubikacja z tysiacem funkcji co do ktorych nawet nie mam pomyslu do czego mogly by sluzyc a w restauracji pare budynkow wc nie má, w sklepie obok dziura w ziemi typu tureckiego.
O ile w Rosji nikt nie mowil po angielsku i szybko przypominalismy sobie znaczenie liter w azbuce, o tyle tutaj nie má nawet mowy o mowieniu po angielsku, za to jest sporo napisow po angielsku, natomiast kazdy inny sposob komunikacji jest w zasadzie wylaczony.

Jest goraco. Wiemy, ze pozniej bedzie duzo cieplej wiec cieszymy sie chlodnymi 37C